Edukacja to po służbie zdrowia drugi najtrudniejszy sektor dla rządu. Każda reforma budzi opór rodziców, nauczycieli lub przedsiębiorców. Nic dziwnego, że prywatni inwestorzy nie pchali się do tego sektora, a jeśli już, to na małą skalę, zakładając prywatną szkołę, lub osadzali się na obrzeżach, np. fundusz Advent kupił wydawcę podręczników. Ale to może się wkrótce zmienić — edukacji bardzo uważnie przyglądają się fundusze dysponujące setkami milionów euro, m.in. Mid Europa i Enterprise Investors.



— Czasy, gdy człowiek miał jedną pracę na całe życie, minęły bezpowrotnie. Teraz przez całe życie trzeba się uczyć i dokształcać — tłumaczy Zbigniew Rekusz, partner w Mid Europa Partners.
Mid Europę interesują szkoły prywatne, przedszkola, czy szkoły językowe. Jeśli coś zrobi to z przytupem, bo fundusz szuka spółek, w które może zainwestować co najmniej 50 mln EUR.
— Szukamy platformy, dzięki której będziemy mogli wejść w biznes. Jako fundusz, nie będziemy działać na małą skalę. Potrzebna nam jest minimalna masa krytyczna, która pozwoli zbudować lidera na rynku edukacyjnym — mówi Zbigniew Rekusz.
Fundusze dostrzegają, że rodzice są gotowi coraz więcej wydawać na edukację pociech. Przy rozlicznych słabościach państwowej edukacji Polska może pójść w ślady wielu krajów zachodnich z mocno sprywatyzowaną edukacją. — Ciekawą branżą jest choćby rynek prywatnych korepetycji, które w Europie są świadczone przez wyspecjalizowane firmy — mówi Jacek Siwicki, szef Enterprise Investors.
Potężny biznes
Osoby działające w sektorze edukacji nie mają dla funduszy dobrych wieści.
— Szkoły w Polsce prezentują zatrważająco niski poziom edukacji. Szkoła nie wychowuje, nie proponuje zajęć dodatkowych, nauczyciele są bardzo słabo wynagradzani, a darmowy podręcznik jest infantylny, chaotyczny i ma błędy — mówi Joanna Białobrzeska, twórca podręczników i współwłaścicielka prywatnej szkoły Didasko. Ale przy wielu wadach rynku edukacja to ogromne pieniądze. Państwo wydaje na nią ponad 62 mld zł rocznie, według szacunków ekspertów Polacy na szeroko pojęte usługi edukacyjne z własnej kieszeni dorzucają co najmniej 6 mld zł. Coraz więcej osób chodzi na kursy, szkolenia czy dodatkowe studia, do wyobraźni przemawiają dane, że w Polsce osoba po studiach zarabia 1,7 razy więcej. Dlatego nie brakuje opinii, że rynek będzie się profesjonalizował i pójdzie w kierunku obserwowanym na Zachodzie.
— Kiedyś w Polsce lekarz czy prawnik miał prywatny gabinet czy indywidualną praktykę, teraz dominują sieci międzynarodowe, takie jak Lux Med czy Medicover, a wśród prawników — Domański, Zakrzewski, Palinka czy Baker McKenzie.
Edukacja podąży za tym trendem — mówi Jerzy Garlicki, prezes Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych (WSiP).
Na Zachodzie jest wiele firm, które dbają o edukację dziecka od przedszkolaka po szkołę wyższą. Ich udziałowcami są często potężne fundusze, m.in. Apollo czy Bridgepoint, część z nich jest też notowana na giełdzie. W Polsce już widać jaskółki tego trendu — są sieci szkół, takie jak STO, czy placówki oferujące usługi edukacyjne,począwszy od przedszkola po liceum. Rozwijają się powoli, dodając kolejne typy szkół czy kolejne lokalizacje.
— Otworzenie szkoły to wzięcie odpowiedzialności za kształtowanie człowieka, a nie budowanie supermarketu. Poza tym nie da się powielić świetnego nauczyciela angielskiego czy historii w innej placówce, a każdy typ szkoły rządzi się innymi prawami. Konsolidacja jest możliwa, ale szkoły muszą wcześniej znaleźć wspólny język, podejście do ucznia — mówi Renata Trojanowska, prezes Argonaut, jednej z najlepszych szkół prywatnych w Polsce.
Uczeń na wagę złota
Już około 10 proc. szkół podstawowych i gimnazjów to placówki prywatne, uczęszcza do nich 4-5 proc. uczniów. Zdecydowana większość w większych miastach, bo tu są rodzice mogący udźwignąć niemałe czesne — przeciętnie w Warszawie to ok. 1 tys. zł miesięcznie, a rekordziści, jak Szkoła Brytyjska, inkasuje 30-73 tys. zł rocznie za ucznia, ale na brak chętnych nie narzekają.
— Rodzic małego dziecka chce być pewien, że jest ono najedzone, ktoś się nim zaopiekował, zadbał o jego rozwój, nawet jeśli może wrócić z pracy dopiero o godz. 18-19. Prywatna szkoła wyłapie dzieci zdolne i pomoże rozwinąć się dzieciom słabszym. Wiele państwowych szkół bardzo się stara, ale są też molochy, gdzie dzieci uczą się na trzy zmiany, a chodzenie do szkoły zmienia się w walkę o przetrwanie — mówi Renata Trojanowska.
W ciągu pięciu lat liczba państwowych szkół podstawowych zmniejszyła się o 4 pkt proc. na rzecz szkół prywatnych i stowarzyszeń. Reforma gimnazjów sprawiła, że... zwiększyła się ich liczba. Pomimo że liczba uczniów spadła o 20 proc. w ciągu pięciu lat, liczba gimnazjów wzrosła o 3 proc. „Może to być efekt złej sławy, którą się cieszą gimnazja (powszechne przekonanie o panującej w nich agresji, przemocy, zatłoczeniu). Można sądzić, że z tych powodów coraz więcej rodziców chce posyłać dzieci do prywatnych, małych gimnazjów” — tłumaczą autorzy raportu „Diagnoza zmian sieci szkół podstawowych i gimnazjów”. Inwestycja w szkołę to najczęściej pasja założycieli, a nie maszynka do zarabiania pieniędzy. Już samo otwarcie to koszt kilku milionów złotych. — Otworzenie szkoły powinno być chyba ostatnim pomysłem na zrobienie dużej kasy. Sporo inwestujemy w jakość nauczania, mamy wiele godzin języków obcych, zajęć dodatkowych. To wszystko kosztuje. Zdarza się, że dopłacam do szkoły z zysków z wydawnictwa — mówi Joanna Białobrzeska.
Łakomy kąsek
Dużo atrakcyjniejsza jest ta część edukacyjnego rynku, w której nie ma państwa. Polacy masowo uczą się języków obcych, wydają na to 3,5 mld zł rocznie. Konkurencja jest ogromna, co powoduje wojnę cenową i brak stagnacji rynku, więc szkoły starają się poszerzyć ofertę, dodając języki, a nawet jak np. MathRiders — matematykę.
— W ciągu ostatnich kilku lat rentowność szkół poszła w dół. Największym problemem jest niesprzyjająca demografia i poprawa jakości nauczania języków obcych w szkołach publicznych. Dodatkowe zamieszanie wywołują dotacje unijne na szkolenia językowe, które są darmowe dla osób uczęszczających. Wiele szkół znika, ale w ich miejsce pojawiają się nowe — mówi Jacek Jeżak, posiadający trzy szkoły w sieci British School.
Co najmniej 5 mln Polaków jest zainteresowanych szkoleniami zawodowymi— szacuje GUS. To biznesowa szansa, bo rządowa reforma sprzed dwóch lat praktycznie zlikwidowała średnie szkoły zawodowe. W Szwajcarii, Niemczech czy Austrii „zawodówki” tworzą rzesze specjalistów poszukiwanych na rynku pracy, podczas gdy w Polsce zostały kursy i szkoły policealne — aż 76 proc. tych ostatnich jest w rękach prywatnych. Na świecie ten segment jest wysoko wyceniany. Z BAIRD Education Services Report wynika, że szkolnictwo zawodowe w USA ma wycenę na poziomie 11-12 razy EBITDA, a szkoły podstawowe 12-15 razy EBITDA. Najniżej notowane są uczelnie — 6-7 razy EBITDA.
— Nie ma sektora w trudniejszej sytuacji niż szkolnictwo prywatne, kurczy się o 5-10 proc. rok do roku. Uczelnie padają jedna za drugą, średnio raz na dwa tygodnie otrzymujemy telefon z prośbą, byśmy przejęli jakiś podmiot. Ucieczką przed niekorzystnymi zmianami demograficznymi jest zbudowanie pozycji w innych krajach i pozyskanie klientów z zagranicy — mówi Krzysztof Rybiński, rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula.