GEODECI CHCĄ W UNII RÓWNYCH SZANS
Polski rynek budowlany tworzy popyt na usługi geodetów
Dziesięć lat temu w wielkich, państwowych firmach pracowało około 12 tys. geodetów: inżynierów i techników. Dzisiaj większość z nich ma swoje własne, choćby kilkuosobowe geodezyjne biznesy. Firmy geodezyjne, często zakładane przez pracowników dawnych resortowych molochów, okazały się dużo bardziej elastyczne.
Przed 1989 r. geodeci zatrudniani byli w kilkunastu wielkich państwowych firmach: w sieci państwowych OPGK-ów (Okręgowe Przedsiębiorstwa Geodezji i Kartografii), Geoprojekcie czy Miejskich Przedsiębiorstwach Geodezyjnych. Wówczas ciążyło na nich piętno pracy w określonej branży. Firmy te obsługiwały odpowiednie resorty: budownictwa, górnictwa, rolnictwa itd. Niemal wszystkie z nich zostały sprywatyzowane i funkcjonują jako spółki prawa handlowego.
Parafka uprawnionego
Każdy dokument, mapa, sporządzona do celów projektowych lub prawnych, musi być sygnowana przez specjalistę, który ma za sobą państwowy egzamin i posiada stosowne uprawnienia zawodowe w dziedzinie geodezji i kartografii. Może się o nie ubiegać każdy inżynier geodeta z trzyletnim stażem pracy, a także technicy geodeci oraz „wykonujący zawody pokrewne”, jeśli mają od 6 do 12 lat stażu w zawodzie. Aktualnie w Polsce uprawnienia posiada około 18 tys. geodetów. Oznacza to, że każdy z tej grupy może prowadzić biuro usług geodezyjnych na własną rękę: może dokonać pomiaru, sporządzić mapę oraz dopełnić wszelkich czynności formalnoprawnych tak, by mapa czy szkic stały się prawnym dokumentem. Geodeci działający w pojedynkę lub zatrudniający jednego czy dwóch współpracowników nie narzekają na brak zleceń. To do nich najczęściej zgłaszają się prywatni inwestorzy, planujący budowę własnego domu czy uregulowanie prawne nieruchomości. Klientów przyciągają atrakcyjnymi cenami. Mogą sobie na nie pozwolić ze względu na niskie koszty własne. Orientacyjny koszt zorganizowania stanowiska pracy jednego uprawnionego geodety wynosi około 50 tys. zł. Tyle trzeba wyłożyć na komputer ze stosownym oprogramowaniem, niwelator, dalmierz elektroniczny itp. Ale i ten wydatek nie jest mały dla geodety działającego np. w dwuosobowm biznesie rodzinnym. Właśnie ci najmniejsi najczęściej spotykają się z nieznajomością realiów wśród prywatnych inwestorów, którzy nierzadko kwestionują wysokość stawek. Prywatni klienci nie zdają sobie sprawy, że dniówka dwuosobowego zespołu dokonującego pomiaru w terenie, czyli kwota nie przekraczająca zwykle 1000 zł, musi pokryć wszelkie koszty związane z wykończeniem pracy oraz sporządzeniem dokumentacji powykonawczej. Kilkugodzinny pomiar w terenie to najczęściej dopiero 20 proc. całości prac. Zatwierdzenie mapy w urzędzie gminy, Ośrodku Dokumentacji Geodezyjnej i Kartograficznej czy w końcu zaopiniowanie projektu w Zespole Uzgodnienia Dokumentacji Projektowych może przeciągnąć się niekiedy do kilku tygodni gorączkowej bieganiny po tych instytucjach.
Duzi i więksi
Na geodezyjnym rynku działa obecnie około 1500 firm zatrudniających nie więcej niż 20 osób. Kolejnych 50 podmiotów zatrudnia powyżej 20 pracowników. Większe firmy polskie, zatrudniające kilkadziesiąt osób, dysponują zwykle sprzętem wartości od 300 tys. do 1500 tys. zł. Ceny ich usług bywają też od 30 do 50 proc. wyższe niż te proponowane przez kilkuosobowe firmy. Na razie polskie przedsiębiorstwa nie obawiają się konkurencji firm zagranicznych, które nie wchodzą jeszcze na polski rynek.
— Większym zagrożeniem są hybrydyczne spółki polsko-zagraniczne, zarejestrowane w Polsce, które stają do przetargów i które stać na dyktowanie bardzo niskich cen. To jedyny powód ich konkurencyjności. Nie jest to już obecnie kwestia wyższości ich technologii — ocenia Ludwik Będkowski, prezes Zrzeszenia Pracodawców Firm Geodezyjno-Kartograficznych.
Gorzej jest ze świadczeniem usług przez geodetów poza granicami naszego kraju. Polskie firmy, chcące przystąpić do zagranicznych przetargów, muszą zyskać specjalne licencje.
— Staramy się wymóc na krajach Unii takie same warunki dla polskich firm starających się o zlecenia za granicą, jakie ich firmy mają w Polsce. Kiedy to nam się ostatecznie uda, zachodni konkurenci będą zupełnie niegroźni — dodaje Marek Ziemak, prezes Geodezyjnej Izby Gospodarczej.
Stabilizacja branży
Rynek geodezyjny stabilizuje się. Odchodzą w przeszłość upragnione jeszcze kilkanaście lat temu kontrakty w krajach arabskich. Libia czy Kuwejt stopniowo wychowały sobie własne kadry techniczne i nie stanowią już celu pielgrzymek polskich inżynierów. Nie mają już także ofert tak atrakcyjnych finansowo jak jeszcze kilkanaście lat temu. Poza tym polski rynek budowlany i rynek nieruchomości, czyli te branże, w których nie sposób pominąć prac geodezyjnych, stanowią wciąż apetyczny tort do podziału dla polskich geodetów.
— Zapotrzebowanie na coraz bardziej precyzyjne pomiary, dokładną koordynację przestrzenną w coraz bardziej zagęszczających się miastach wzmaga popyt na zaawansowane technologie. Architekci mają coraz śmielsze wizje, budowane dzisiaj biurowce to już nie są te proste mrówkowce na planie prostokąta. Rynek usług geodezyjnych to bardzo rozwojowa dziedzina. Zarówno dla wielkich firm, jak i dla kilkuosobowych rodzinnych biznesów znajdzie się miejsce na rynku geodezyjnym — zapewnia Marek Ziemak.
Część geodetów narzeka jednak na urzędnicze układy.
— Nieuczciwymi konkurentami są urzędnicy zatrudnieni w administracji, którzy, mając z urzędu dostęp do dokumentacji, zakładają własne firmy i stają do lokalnych przetargów — opowiada Marek Ziemak.
Warto pamiętać, że w całej administracji zatrudnionych jest ponad 25 proc. wszystkich pracujących geodetów. Obsługują całą państwową bazę danych, w której znajdują się dane dotyczące każdej nieruchomości. Pewna grupa urzędników próbuje wykorzystać te informacje do własnej działalności na wolnym rynku.
— Właśnie ci urzędnicy odbierają klientów najmniejszym kilkuosobowym przedsiębiorstwom czy nawet pojedynczo działającym geodetom, którzy uczciwie zarejestrowali działalność gospodarczą — mówi jeden z pragnących zachować anonimowość geodetów.
Magdalena Bieńkowska