Zaczęło się od szumnych zapowiedzi i ambitnych planów. Giełda Papierów Wartościowych (GPW) powołała Instytut Analiz i Ratingu (IAiR), a ojcowie założyciele (z Adamem Maciejewskim, ówczesnym prezesem GPW na czele) zapewniali, że będzie to impuls do rozwoju warszawskiego parkietu. Krajowa agencja ratingowa ma działać dokładnie tak samo jak jej międzynarodowe siostry, ale z naciskiem na małe i średnie firmy.

Oceny ryzyka miały być znacznie tańsze niż u globalnej konkurencji, dzięki czemu spółki miały chętniej zgłaszać się po cenzurki. Od tego czasu minął ponad rok, a słowo wciąż nie stało się ciałem. Dlatego zarząd GPW postanowił dać IAiR drugą szansę i pilnie poszukuje inwestorów. Jeśli ich szybko nie znajdzie, krajowa agencja ratingowa może przejść do historii, zanim zacznie ją tworzyć.
Kolędowanie po inwestorach…
Z informacji „PB” wynika, że misję ostatniej szansy dostał Wiesław Thor, nowy członek rady nadzorczej instytutu. To były wiceprezes mBanku odpowiedzialny za ryzyko. Jego zadaniem było zmontowanie klubu inwestorów, który przejmie większość udziałów w IAiR.
— Giełda byłaby wówczas udziałowcem mniejszościowym. Kluczowe dla dalszego funkcjonowania instytutu będzie to, czy zaangażują się w niego banki — mówi osoba zbliżona do GPW. Zarząd giełdy widzi konflikt interesów w tym, że jest jedynym akcjonariuszem IAiR. Podobną opinię wyraża Komisja Nadzoru Finansowego (KNF), która coraz mocniej naciska na GPW, żeby rozwiązała ten problem.
To dla nadzoru ważne, bo sama idea krajowej agencji ratingowej ma poparcie Andrzeja Jakubiaka, szefa KNF, ale powinna mieć charakter bardziej rynkowy. Wiesław Thor od lipca rozmawia z potencjalnymi udziałowcami i czas mu się właśnie kończy, a rozmowy utknęły w miejscu. Dlaczego? Bo preferowany przez GPW udziałowcy — banki stawiają opór i nie do końca widzą sens w istnieniu takiego podmiotu.
— Prowadziliśmy bardzo zaawansowane rozmowy z Biurem Informacji Kredytowej (BIK), które było gotowe znaleźć się w gronie udziałowców, ale dostało czerwone światło ze strony właścicieli, czyli banków — mówi osoba znająca szczegóły negocjacji. Podkreśla, że temat zaangażowania BIK nie upadł, ale wszystko wskazuje, że będzie niewielki. Dlatego obecnie działania koncentrują się na powołaniu fundacji, która miałaby zarządzać instytutem. — Najważniejsze jest oczywiście wejście banków. Wiemy też, że potencjalnie chętne są PZU i ARP. Nadal uważamy, że mniejszościowymi udziałowcami mogliby być BIK i GPW, może inne instytucje finansowe — mówi nasz informator.
…i szukanie kupca
Z naszych nieoficjalnych informacji wynika też, że zarząd GPW próbował sprzedać instytut agencji ratingowej z tzw. wielkiej trójki. Moody’s i Fitch nie wykazały zainteresowania, jedynie Standard & Poor’s podjął rozmowy. — Ale one utknęły w miejscu. Na razie mamy impas — mówi nam osoba zbliżona do GPW.
Pomysł był taki, że S&P, kupując agencję, stworzy w Warszawie centrum analityczne, które będzie zajmowało się ocenami szerszej palety spółek. Oprócz ratingów, eksperci przygotowywaliby specjalne raporty, które byłyby wskazówką dla inwestorów. W ten sposób powstałby zupełnie nowy produkt związany z oceną ryzyka kredytowego.
GPW początkowo zapaliła się do sprzedaży, bo już raz to się udało. W połowie lat 90. z inicjatywy Związku Banków Polskich powstało Środkowoeuropejskie Centrum Analiz i Ratingu, ale jego historia była krótka i mało owocna. Agencję w 2000 r. kupił Fitch i na jej bazie zbudował polski oddział. Dlatego dzisiaj przedstawiciele agencji ratingowych sceptycznie patrzą na pomysły reaktywowania takich podmiotów.
— Model biznesowy budzi wątpliwości. Gdyby jednak KNF wprowadziła odgórny przepis, że bank centralny może przyjmować w transakcjach repo tylko papiery z ratingiem takiej lokalnej agencji, wówczas może to by się udało — mówi przedstawiciel jednej z agencji ratingowych, chcący zachować anonimowość. Podkreśla, że taki model planuje wprowadzić Rosja. Polska jest jednak członkiem Unii Europejskiej i u nas, jego zdaniem, to by nie przeszło.
— Co nie znaczy, że w Polsce nie ma miejsca na produkt ratingowy skierowany dla małych i średnich firm. On musiałbybyć jednak sporo tańszy niż to, co oferują globalne agencje — podkreśla nasz rozmówca.
Wielka trójka nie chce oceniać przedsiębiorstw z EBITDA niższym niż 50 mln EUR, a sam roczny koszt nadania ratingu i regularnych ocen też jest niebagatelny — zaczyna się od 50 tys. EUR, a w przypadku większych firm może to być nawet dwukrotnie więcej. GPW dała sobie czas na znalezienie konsorcjum inwestorów do połowy października.
Włożyła w kapitał zakładowy ponad 4 mln zł i obiecuje, że nie wycofa pieniędzy, o ile znajdzie chętnych do wejścia w ten model biznesowy. Do tej pory koszt istnienia IAiR to nieco ponad 0,5 mln zł i wynika głównie z pensji zarządu i kosztów przygotowanej przez firmę doradzą EY analizy działania. Instytutowi wciąż brakuje metodyki oceny spółek, którą musi dodatkowo zatwierdzić europejski nadzorca giełdowy ESMA. © Ⓟ
OKIEM WŁAŚCICIELA
Kluczowa rola banków
KAROL PÓŁTORAK
wiceprezes GPW
Uważamy, że na polskim rynku kapitałowym jest miejsce na krajową agencję ratingową. Powołany przez GPW Instytut Analiz i Ratingu może z powodzeniem wypełnić lukę w ocenach kredytowych małych i średnich spółek. Te podmioty nie są obecnie obiektem zainteresowania ze strony największych globalnych agencji ratingowych, których produkty są często za drogie. To jedna z przeszkód dla stworzenia w Polsce rynku korporacyjnych papierów dłużnych. Żeby jednak taki podmiot jak krajowa agencja ratingowa mógł funkcjonować, niezbędne jest zaangażowanie sektora finansowego, szczególnie banków. Na powstaniu rynku długu korporacyjnego z prawdziwego zdarzenia skorzystają wszyscy, nie tylko emitenci, ale też kupujący obligacje. Agencja ratingowa mogłaby zaś dostarczać nie tylko ocen kredytowych, ale szerokich analiz spółek i sektorów.
OKIEM EKSPERTA
Potencjalny abonent
MARCIN ŻÓŁTEK
członek zarządu, dyrektor inwestycyjny Aviva PTE
PTE i tak mają obowiązek dokonywania własnych ocen kredytowych, ale pomysł powołania lokalnej agencji ratingowej wydaje się być bardzo dobry. Gros spółek emitujących obligacje nie pojawia się na radarze agencji ratingowych z wielkiej trójki. Nawet gdyby do tego doszło, według ich metodyki większość nie miałaby ratingu inwestycyjnego. Gdy jednak przyjrzymy się im z bliska, sytuacja jest całkiem inna. Takie oceny mogłyby być też dobrą wskazówką dla inwestorów indywidualnych. Pojawiają się jednak pytania: kto powinien finansować działanie takiej agencji, jak zachęcić spółki, żeby poddawały się ocenom i jak przekonać je, że warto mieć rating. Jako PTE moglibyśmy być potencjalnym abonentem analiz takiej agencji.