Pandemia mocno dotknęła wiele branż, ale akurat rynek baterii i akcesoriów do ładowania skorzystał na tym, że ludzie przenieśli życie do sieci. Ktoś i coś musi przecież dostarczyć energię tym wszystkim laptopom, tabletom i smartfonom, które rozgrzane do czerwoności zapewniają nam każdego dnia kontakt ze światem.
Green Cell wyczuł moment i wprowadza na rynek powerbank o pojemności 26 800 mAh, który ma cztery porty o łącznej mocy 128 W, w tym wejście USB-C 65 W. Takie magazyny energii mają zwykle pojemność oscylującą w przedziale 4000-6000 lub 8000-15 000 mAh. PowerPlay Ultra jest więc graczem wagi ciężkiej, który chce powalczyć o uwagę tych, którzy sporo pracują w terenie albo z dala od kontaktu i potrzebują dużych zapasów. Green Cell zadbał zresztą o to, by przy okazji debiutu pokazać, że to sprzęt do zadań ekstremalnych.

- Testy zaczęliśmy od poczciwej Nokii 3510. Okazało się, że wytrzyma do 240 dni przy naszym podłączonym powerbanku, co przydałoby się np. podczas rozbicia się na bezludnej wyspie. Pojemność 26 800 mAh to także najwięcej, ile można wziąć ze sobą na pokład samolotu, ale to też wystarczająco dużo, żeby pracować na laptopie przez całą podróż z Warszawy do Tokio - podkreśla Jakub Biel, szef marketingu, który dołączył do Green Cella kilka miesięcy temu, przechodząc z sieci sklepów z elektroniką X-kom.
Green Cell żongluje liczbami trochę jak Apple przy okazji debiutów swoich produktów - tam też liczby mają działać na wyobraźnię, pokazywać możliwości i przewagę sprzętu z nadgryzionym jabłkiem w logo. Zresztą wątek Apple'a pojawił się choćby na twitterowym koncie Rafała Jędrzejka, dyrektora sprzedaży w Green Cellu. Tuż przed rozpoczęciem ostatniej konferencji giganta z Cupertino, na której zaprezentowano nowe komputery z czipami M1, opublikował taki wpis: “Za 104 min konferencja #Apple. To tyle, ile ładuje się Power Bank PowerPlay Ultra”.
Teraz o cenach. Czy w tej kategorii też jest jak u Apple'a? Green Cell wycenił nowy powerbank na 549 zł. To dużo więcej od mniejszych modeli producenta: Prime 10 000 mAh kosztuje około 100 zł, a PowerPlay 20000 mAh niespełna 170 zł. Jeśli zerkniemy jednak na stronę jednej z popularnych sieci sklepów z elektroniką, to na półce z powerbankami porównywalnej pojemności znajdziemy wprawdzie nawet droższe produkty Xtorm i Zendure, ale więcej znacznie tańszych, choć nieco mniej pojemnych magazynów energii od Xiaomi i Huaweia. Green Cell broni ceny wskazując, że to powerbank, który bez problemu naładuje laptopa, co nie jest takie oczywiste na rynku, a poza tym ma funkcję szybkiego ładowania. Jak zwykle zdecydują klienci. Na rynku jest duży ścisk, ale też moment na debiuty i nowości wydaje się być bardzo dobry, bo wszystko wskazuje na to, że energii ludzie będą potrzebować znacznie więcej, choć - co ciekawe - Green Cell nie bazuje na polskim rynku.
- 65 proc. sprzedaży realizujemy za granicą. Głównie są to baterie do laptopów, choć także powerbanki i ładowarki do samochodów elektrycznych. W przyszłym roku chcemy przenieść nasz model sprzedaży z Europy Zachodniej do USA, gdzie jesteśmy niemal gotowi do działalności - mówi Paweł Ochyński, twórca i prezes spółki CSG, do której należy marka Green Cell.

Spółka liczy na to, że rynek samochodów elektrycznych i hybryd typu plug-in, czyli takich, które można doładować z gniazdka, wystrzeli jak rakiety Elona Muska, a wtedy popłyną dolary, euro i może złote, choć Polacy są w ogonie motoryzacji na prąd. Po drodze jest cały asortyment produktów mikromobilności, które też trzeba ładować - elektryczne hulajnogi, skutery czy e-rowery.
- Gdzie będziemy za 10 lat? Mam nadzieję, że Green Cell będzie 100 razy większy, musimy tylko utrzymać tempo wzrostu. Myślimy też o własnej produkcji, żeby mieć wszystko pod kontrolą i już w 2021 r. będziemy mocno działać w tym kierunku. Poza tym plany są ambitne, bo będziemy tworzyć system, który pozwoli łączyć fotowoltaikę z ładowaniem samochodu elektrycznego. Zaczynamy też prace nad software’em, który poprawi współpracę różnych produktów magazynujących energię - mówi Paweł Ochyński.
Ambitne plany podpiera danymi z Excela. W tym roku spółka zanotuje 200 mln zł przychodów i ponad 15 mln zł EBITDA. To potężny skok, bo w zeszłym roku przychody sięgnęły 115 mln zł. Spółka zwiększa też zatrudnienie — dwa lata temu zatrudniała 100 osób, w bieżącym 230.
- W najbliższej dekadzie chcemy zacząć produkcję samochodu elektrycznego albo przynajmniej mieć przetestowane prototypy. Jeśli będziemy realizować strategię, a wszystko wskazuje na to, że tak, to w ciągu pięciu lat możemy pojawić się na giełdzie- uważa Paweł Ochyński.