W ostatnich dniach pojawiło się więcej artykułów przypominających o zależności stóp zwrotu osiąganych przez fundusze dłużne i notowaniami obligacji. Te ostatnie odbijały po mocnej wyprzedaży przed tygodniem. Dobrze sprzedawały się papiery korporacyjne.
Dziennikarze wykonali swoją robotę – kto jest zainteresowany tematem, powinien zapamiętać wydarzenia z poprzedniego piątku (rentowność polskich obligacji 10-letnich wzrosła o 14 pkt bazowych) i ich wpływ na wyniki funduszy inwestujących w długoterminowe papiery. Straty z jednego dnia sięgnęły średnio 0,25 proc. (za analizy.pl), ale w pojedynczych wypadkach było to 0,4 proc. Ich odrobienie na lokacie bankowej zabrałoby nawet cztery lata. A rok trzeba byłoby czekać aż 0,4 proc. netto zarobią trzymiesięczne obligacje skarbowe, które po raz pierwszy w historii osiągnęły 53-procentowy udział w sprzedaży obligacji oszczędnościowych (dane za listopad). Choć rentowność 10-latek skorygowała się (o 10 pkt baz.) w kolejnych dniach, inwestorzy powinni mieć świadomość, że fundusze długoterminowych obligacji mają im do zaoferowania zmienność, a nie pewne, stabilne stopy zwrotu. Przy rentowności rzędu 1,3 proc. i opłatach za zarządzanie, powtórzenie wyników z 2020 r. (średnio 7 proc. stopy zwrotu) będzie niemożliwe bez dalszego spadku rentowności. Czego całkowicie nie można wykluczyć. Ewentualna ewakuacja kapitałów z rynków akcji wspierałaby rynek obligacji nawet mimo niskich rentowności. W pewnych warunkach żadna rentowność nie jest zbyt niska, by jej nie kupić, o czym przekonaliśmy się w marcu tego roku.