Bruno Valsangiacomo, udziałowiec ITI, doradzał Janowi Wejchertowi i Mariuszowi Walterowi w prowadzeniu interesów na Zachodzie już w 1985 r.
„PB”: Kiedy po raz pierwszy usłyszał Pan o ITI?
Bruno Valsangiacomo: W 1984 albo 1985 r., kiedy pracowałem w Zurychu w jednej ze spółek grupy Paribas. Poznałem wówczas Mariusza Waltera i Jana Wejcherta. Tworzyli oni wówczas ITI. Spółka miała się zajmować importowaniem do Polski sprzętu Hitachi. W latach 80. było to bardzo skomplikowane przedsięwzięcie. Ja byłem specjalistą od finansów i handlu, zacząłem doradzać ITI.
Kiedy został Pan udziałowcem holdingu?
— Formalnie jako doradca pracowałem dla ITI od 1991 roku. Wówczas pojawiła się możliwość odkupienia udziałów. Pakiet stanowiący 15 proc. kapitału sprzedał Henry Syriatowicz, Australijczyk polskiego pochodzenia.
Dużo Pan zapłacił?
— Dokładnej liczby nie mogę podać. Była to suma odzwierciedlająca ówczesną wartość pakietu, ale niewielka w porównaniu z dzisiejszą wartością ITI. Posiadam 10-11 proc. akcji.
Kiedy w ITI pojawił się pomysł stworzenia stacji telewizyjnej w Polsce?
— ITI, razem m.in. z Bertelsmannem i Reutersem, było w konsorcjum, które ubiegało się o ogólnopolską koncesję telewizyjną w 1991 r. Wówczas wyścig wygrał Polsat. Pomysł wrócił w 1995 r. Pojawił się wówczas partner — CME, który był gotów do współfinansowania budowy stacji telewizyjnej. ITI miało już doświadczenie z 1991 roku. Dostaliśmy koncesję i TVN ruszył.
Na czym polegała Pana rola w tworzeniu TVN?
— Podobnie jak w przypadku innych spółek odpowiadałem za stronę finansową przedsięwzięcia oraz negocjacje kontraktów z partnerami zagranicznymi.
Skąd pochodziły pieniądze na uruchomienie tej stacji?
— Źródłem finansowania były kapitały własne ITI oraz zagranicznego partnera stacji.