Co ma urok włoskiej kuchni do czerwonych szelek? Odkąd włoskie delikatesy trafiły na GPW — bardzo wiele.
Arborio, król włoskiego ryżu, nieodzowny do risotto. Penne Tricolori, czarny makaron barwiony atramentem z mątwy. Zielone oliwki z pestką, w solance. I szynka parmeńska: maestria smaku, obowiązkowo krojona w cienkie plasterki. Ocet z Modeny, król wśród octów winnych. Sery, choćby słynny grano padano czy gorgonzola, godne poematu. Cierpkim chianti upajał się cesarz Kaligula. Słowem: kuchnia włoska. Słowem: North Coast — włoski dystrybutor tych frykasów, który dzisiaj debiutuje na warszawskiej giełdzie.
Dopomógł strajk
Gdy Mario Scudellari na początku lat 90. przyjechał do Polski, miał pomysł na firmę odzieżową. Nici z tego wyszły, bo zabrakło szwaczek. Obrotny Włoch zaczął więc sprzedawać tuńczyki. W puszkach. W 1993 roku robili to już we dwóch — wraz z Giorgio Pezzolato.
— Zawsze marzyłem, żeby robić coś na własną rękę. Postanowiłem spróbować. Wyjechałem do Polski — i tu zostałem. Wkrótce przejąłem firmę od Mario, a po roku, trochę przez przypadek, dołączył do mnie Silvano Fiocco, obecny prezes spółki. Silvano poznałem na lotnisku w Wiedniu. Uziemił nas strajk Austrian Airlines. Dwóch Włochów w obcym mieście z tym samym problemem. Obaj wcisnęliśmy się do jednej taksówki — i tak zaczęła się nasza znajomość. Razem dotarliśmy pociągiem do Wenecji. W drodze wiele rozmawialiśmy. Tak się zaczęło. Po roku ściągnąłem go do Polski i dziś wspólnie kierujemy spółką North Coast — wspomina Giorgio Pezzolato, wiceprezes firmy.
Do samotnego w ofercie tuńczyka w puszce Rio Mare dołączyła plejada delikatesów, o których szefowie North Coast potrafią opowiadać godzinami (zwłaszcza Giorgio).
— Della pasta?! Znamy kilka tysięcy jej odmian, ale nikt nie wie, która najlepsza. To zależy od wody, mąki, ale najbardziej — od czasu jej schnięcia: im dłużej, tym lepsza. Trzy marki królują na rynku; jedną z nich, Agnesi, mamy w ofercie. To bodajże najstarszy we Włoszech producent makaronu — opowiada Giorgio Pezzolato.
Włoski ryż w kilku odmianach, makaron, sosy do pasty, wina, oliwki, oliwa, same pomidory w każdej postaci, luksusowe wędliny (szynka parmeńska), sery, kawa, soki. Ponad 1100 przysmaków kuchni włoskiej, ale też francuskiej (konfitury), greckiej (fage) i meksykańskiej. Dobrych marek. Od niedawna North Coast stał się także dystrybutorem napojów izotonicznych dla sportowców Isostar.
Model znad Tybru
North Coast jest liderem w niszy wysoko wyspecjalizowanych importerów i dystrybutorów żywności z wyższej półki. Celuje w rynek detaliczny, choć nie zapomina też o branży HORECA (hotele, restauracje, katering). To rentowna nisza — zwłaszcza po wejściu Polski do Unii. Kluczowymi odbiorcami delikatesów North Coast są hipermarkety (55 proc. przychodów), średniej wielkości supermarkety, takie jak Piotr & Paweł czy Bomi (17 proc.), oraz 2000 odbiorców indywidualnych. 11 proc. przychodów firmy przynoszą hotele i restauracje. To dużo czy mało?
Czy polski rynek wchłonie jeszcze więcej drogich frykasów made in Italy?
— Absolutnie tak. Samych punktów gastronomicznych jest w Polsce ponad 100 tysięcy, z czego uszczknęliśmy dopiero mały kawałek. A przecież rynek rośnie, siła nabywcza Polaków — również, więc przyszłość naszą widzę różowo — twierdzi Silvano Fiocco.
Kierunki rozwoju?
— Dwa cele: zdobyć nowych klientów oraz zapewnić lepszy poziom obsługi dotychczasowym odbiorcom. Planujemy także sieć własnych minidelikatesów, takich „wzorcowni”, w których nasi odbiorcy będą mogli poznać „prawdziwą siłę naszej oferty”. Katalog to za mało — zapowiada buńczucznie Fiocco.
I na to pójdą pieniądze z emisji?
— Również, bo największą część tych środków przeznaczymy na budowę nowych magazynów. Dotąd jedynie je dzierżawimy — w Krakowie i pod Warszawą. W najbliższych dwóch latach mamy zamiar ukończyć inwestycje o wartości 58-63 mln zł. Część pochłoną nakłady na odświeżenie sprzedaży w hipermarketach. Chcemy wprowadzić nową formułę sprzedaży — kontynuuje prezes Fiocco.
Tu rozmowni dotychczas Włosi stają się nagle tajemniczy.
— To nasz sekret. Chodzi o lepszą niż do tej pory widoczność naszych produktów i — tym samym — zwiększenie obrotów. Więcej naprawdę nie mogę nic powiedzieć — tłumaczy Pezzolato.
Od pracownika jednego z hipermarketów dowiedzieliśmy się, że kilka miesięcy temu Włosi pytali o możliwość utworzenia działów wyłącznie z ich produktami: makaron, sosy, tuńczyk na sałatkę, wino, oliwa — w jednym miejscu. Proste i sprytne.
W rękach dotychczasowych akcjonariuszy pozostanie większość (53 proc.) akcji — na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy zachowają 64 proc. głosów. To niepokoi niektórych nowych inwestorów, bo obawiają się braku wpływu na rozwój spółki.
— Niepotrzebnie. Są dwie szkoły: jedna głosi równość między głosami wszystkich akcjonariuszy, druga zaś przekonuje, że część akcji winna być uprzywilejowana. Nam chodzi właśnie o zachowanie kontroli nad firmą i gwarancję jej dalszego rozwoju. Wyszliśmy z założenia, że inwestorzy nie chcą być przedsiębiorcami, bo — przede wszystkim — interesuje ich zysk, a nie mozolna rozbudowa firmy — wykłada swoje racje Pezzolato.
Problemy?
Włosi z North Coast widzą przyszłość w różowych barwach. To normalne przed debiutem na giełdzie. Ale kochać włoską kuchnię to jedno, a zarabiać na niej — to drugie. Na razie nie mają znaczącej konkurencji, więc z jej strony nie widać zagrożenia. Na razie, bo — paradoksalnie — właśnie to może niepokoić inwestorów. Takich dystrybutorów, jak giełdowy debiutant, jest we Włoszech wielu. Gdy zdecydują się zainwestować w Polsce, zrobi się ciasno — i zyski pewnie spadną.
Specjaliści zwracają też uwagę na ryzyko przeinwestowania: gdyby North Coast źle wyważył wielkość inwestycji w stosunku do popytu. Granica jest tu krucha, bo i sprzedawane przez tego pośrednika produkty nie są pierwszej potrzeby. Tym bardziej że liczba małych i średnich hurtowni (a z takimi m.in. współpracuje spółka) systematycznie spada.
I coś, co może niepokoić kontrahentów firmy, zwłaszcza gdy chodzi o umowy na wyłączność sprzedaży włoskich delikatesów. Otóż Włosi mają zwyczaj zawierania wielu umów handlowych „na gębę”. To Polaka może zdziwić, ale u Włochów — jest ponoć normalne.
Włoski duet twierdzi, że i na tej metodzie w Polsce się nie zawiódł. Ani ich kontrahenci.