Inflacja nie może zależeć od kaprysów

Materiał redakcyjny
opublikowano: 1999-02-24 00:00

Inflacja nie może

zależeć od kaprysów

BEZ EUFORII: Polityka makroekonomiczna miała nader ograniczony wpływ na wysoki spadek inflacji.

Inflacja w Polsce spada — jeśli pominąć kilka nie znaczących dla tego zjawiska przypadków — od kilkudziesięciu już miesięcy. I to ostatnio spada w tempie zaskakującym polityków i ekonomistów. Jeśli bowiem w tegorocznej ustawie budżetowej zapisano, iż w grudniu 1999 r. w stosunku do grudnia 1998 ceny wzrosną o 8,1 proc., to po styczniowym wskaźniku, który wyniósł zaledwie 1,4 proc., Rządowe Centrum Studiów Strategicznych szacuje roczną inflację na 7,5 proc., zaś resort finansów — nawet na 7,2 proc.

OGRANICZANIE inflacji stanowi zasadniczy punkt programu gospodarczego rządu (jeśli nie całego, to z pewnością wicepremiera Leszka Balcerowicza), więc oceniając z tego punktu widzenia działania obecnej koalicji należałoby jej złożyć gratulacje.

TYMCZASEM jednak ekonomiści biją na alarm, bowiem inflacja wprawdzie spada, ale drastycznie obniża się tempo wzrostu produktu krajowego brutto. Spada produkcja przemysłowa i budowlano-montażowa, wzrasta — po raz pierwszy od ponad roku — bezrobocie. To ostatnie być może jest bardziej efektem wprowadzenia reformy zdrowia i ubezpieczeń społecznych niż gospodarczych poczynań rządu, tym niemniej obecna ogólna kondycja ekonomiczna Polski skłania do postawienia co najmniej dwu kwestii. Tym bardziej że wszystko to, co uznawane jest w gospodarce za objaw negatywny, jest rezultatem świadomej, zaakceptowanej przez elity polityczne i parlament, polityki rządu.

PO PIERWSZE warto zastanowić się, czy tłumienie cen towarów i usług konsumpcyjnych jest rzeczywiście zasługą tej właśnie polityki gospodarczej rządu. Wiele wskazuje, iż jest to po prostu efekt nakładającego się zbiegu doskonałych dla nas okoliczności.

LESZEK BALCEROWICZ publicznie określił niedawno Rządowe Centrum Studiów Strategicznych mianem centrum fałszywych prognoz, za przykład dając właśnie katastroficzne wizje wskaźnika inflacji w 1998 r. Istotnie, kierujący RCSS Jerzy Kropiwnicki przez z górą dziewięć pierwszych miesięcy minionego roku niezmiennie stał na stanowisku, iż zakładany w budżecie wskaźnik inflacji jest nierealny i dowodził, że inflacja musi być dwucyfrowa. Prognozy te na szczęście się nie sprawdziły, co, jak wyżej przytoczyliśmy, triumfalnie oznajmił szef resortu finansów, od dawna wyraźnie skonfliktowany z RCSS. Gdyby jednak nieco przyjrzeć się poczynionej ad post argumentacji szefa RCSS, aplauz wokół tak drastycznego zbicia ubiegłorocznej inflacji staje się lekko wątpliwy. Rzecz w tym, że zahamowanie inflacji, w porównaniu ze wskaźnikami zapisanymi w budżecie, wynika wyłącznie z drastycznego spadku cen żywności; wzrosły one w ciągu roku zaledwie o 2,8 proc., podczas gdy zapis budżetowy opiewał na 7 proc. Gdyby ceny żywności rzeczywiście wzrosły w zakładanym tempie, wówczas ubiegłoroczna inflacja przekroczyłaby poziom 11 proc. Relatywnie niski przyrost cen żywności był efektem wysokich zbiorów rolnych, a także kryzysu w Rosji, co dodatkowo zwiększyło nadwyżki krajowej podaży produktów rolnych i automatycznie obniżyło ceny. Trzeba też pamiętać, iż wskaźnik inflacji byłby wyższy, gdyby nie obniżka cen podstawowych paliw i surowców na światowych rynkach.

DRASTYCZNE de facto obniżenie cen żywności, które tak wspaniale wpłynęło na wysokość inflacji, odbiło się czkawką chłopskich blokad dróg i powszechnie znanych konsekwencji tych ogólnopolskich akcji. Czas pokaże, czy rolnicy wznowią protesty, ale bez względu na to zasadna staje się druga kwestia. Zastanowić się warto, czy tłumienie inflacji i schładzanie gospodarki rzeczywiście powinno być wyższym priorytetem od szybszego wzrostu PKB. Jak dowodzą praktycy, inflacja sama może szybko wzrastać, gdyż schładzana gospodarka ma tendencję do nakręcania wzrostu cen.