ING Securities rezygnuje z zagranicy

Kamil KosińskiKamil Kosiński
opublikowano: 2016-03-31 22:00

Od 2014 r. w domu maklerskim grupy ING ciągle zmienia się oferta. Motorem zmian jest zbliżająca się fuzja z bankiem.

31 marca 2016 r. walne zgromadzenia spółek grupy ING zatwierdziły włączenie działalności maklerskiej w struktury ING Banku Śląskiego i tym samym likwidację domu maklerskiego ING Securities. Daty jeszcze nie są znane, ale zapoczątkowany jeszcze przed walnymi proces staje się coraz bardziej widoczny dla klientów.

Wiosną 2015 r. dom maklerski zamknął rachunki foreksowe, z którymi wystartował rok wcześniej.

W końcu 2014 r. system internetowy banku wzbogacił się o moduł do składania zleceń na warszawskiej giełdzie (GPW). Ostatni dzień roboczy kwietnia 2016 r. będzie natomiast ostatnim dniem przekazywania na rynki zagraniczne zleceń maklerskich klientów detalicznych ING Securities.

— Jesteśmy przed procesem integracji z bankiem, więc robimy przegląd całego biznesu — zarówno pod kątem tego, co chcemy robić, a czego nie, jak i tego, co cieszy się zainteresowaniem — mówi Marcin Giżycki, prezes ING Securities.

Menedżer twierdzi, że zainteresowanie giełdami zagranicznyminie było duże, mimo że ING Securities udostępniło inwestorom indywidualnym dostęp do parkietów innych niż Warszawa już kilka lat temu. Przyznaje, że na zainteresowanie wpływ mogła mieć forma obsługi. W ING nie można składać zleceń zagranicznych przez internet, ale jedynie przez telefon. Badanie klientów nie skłoniło zaś grupy do inwestycji informatycznych w rozwój usługi po włączeniu brokera do banku.

Roczna przygoda z foreksem

To już druga usługa, którą w niedługim czasie zamyka ING Securities. Wiosną 2015 r. dom maklerski zamknął rachunki foreksowe, z którymi wystartował rok wcześniej. Mniej więcej w tym samym czasie gruntownie przebudował tabelę opłat dotyczących transakcji na GPW — uzależniając prowizji od obrotów za ostatnie 12 miesięcy. W lecie 2015 r. rozwiązanie to przeszło do historii, zastąpione nowym — z niską prowizją liniową. Nawet Marcin Giżycki przyznaje, że wszystko to może sprawiać wrażenie chaosu, ale zaznacza, że za podejmowanymi decyzjami stoi analiza biznesowa.

— Gdy podejmowane były decyzje o uruchamianiu pewnych usług, sytuacja rynkowa była inna. Nie było też mowy o integracji domu maklerskiego z bankiem. Ale jeśli coś nie działa, to trzeba mieć odwagę to powiedzieć, a nie tkwić w błędzie — podkreśla Marcin Giżycki.

Według niego, po włączeniu biura maklerskiego do banku usługa maklerska wraz z bardziej agresywnymi funduszami będzie trzecim z kolei typem produktu oferowanego osobom z nadwyżkami finansowymi. Wpierw mają być namawiani na lokaty i rachunki OKO, potem stosunkowo bezpieczne fundusze, a dopiero tym akceptującym większe ryzyko proponowane będą fundusze agresywne i rachunki maklerskie.

Cel: 10 proc. detalu

Marcin Giżycki twierdzi, że taka strategia nie kłóci się z wprowadzeniem w 2015 r. prowizji za handel akcjami wysokości 0,19 proc., która sugeruje chęć szybkiego zwiększania liczby klientów detalicznych poprzez przyciąganie ich głównie niską prowizją. Przyznaje jednak, że prowizja ma być wabikiem dla wyrobionych inwestorów. Obie grupy klientów mają zaś zwiększyć obroty generowane przez klientów detalicznych ING co najmniej o jedną czwartą.

— Nie chodzi o to, by się ścigać na liczbę otwartych rachunków. Naszym celem jest osiągnięcie 10 proc. transakcyjności inwestorów indywidualnych na warszawskiej giełdzie. Obecnie jest to 7-8 proc. — twierdzi Marcin Giżycki.

Biorąc pod uwagę, że inwestorzy indywidualni odpowiadali w 2015 r. za 12 proc. obrotów akcjami przy ul. Książęcej, ING chce, by jego klienci detaliczni generowali 1,2 proc. ogółu obrotów na GPW. Z jego słów wynika, że obecnie jest to 0,84-0,96 proc. © Ⓟ