Zyskuje szczególne znaczenie w unijnej perspektywie finansowej 2014–20, albowiem Unia Europejska dokonała krytycznej samooceny, stwierdziła, że odstaje w cywilizacyjnym wyścigu nie tylko od USA, lecz także od Azji — i przeznaczyła na poprawę sytuacji spore pieniądze. Wewnątrz wspólnoty zaś w kategorii innowacyjności Polska wypada zdecydowanie słabiej niż np. w jakości. Dlatego oczywiste było uwzględnienie tytułowego problemu w tematyce VI Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach.

Najsłabszym polskim punktem od lat pozostaje rozbieżność interesów nauki i biznesu. Mimo teoretycznego rozumienia konieczności ich spójności — w dalszym ciągu są to dwa równoległe nurty. Finansowanie badań opiera się u nas głównie na dotacjach budżetowych, chociaż w ostatnim czasie udział przemysłu i tak się poprawił, z 20 do 30 proc. W gospodarkach naprawdę innowacyjnych ta proporcja jest odwrotna, 70 proc. finansują przedsiębiorstwa, a państwo tylko to uzupełnia. Wydatki na postęp technologiczny zwracają się w długim horyzoncie czasowym, dlatego w realiach krótkiej kołdry finansowej trzeba naprawdę wysokiej kultury innowacyjności, aby się na takie koszty decydować.
Konkurencyjność polskiej gospodarki uzależniona jest właśnie od nowych technologii. Mamy już dziedziny, w których można się przed światem pochwalić — lotnictwo, łupki, obronność, biotechnologie, lecznictwo. Optymistyczny jest wzrost liczby zgłoszeń patentowych — ale słabszą stroną równania jest pożyteczność tych patentów i liczba przemysłowych wdrożeń. Dlatego konieczna staje się w Polsce komercjalizacja innowacji. Termin ten brzmi strasznie, to kolejny słowny nowotwór — ale warunek konieczny dotrzymania kroku w globalnym wyścigu.