Owa dynamika zmian osiągnęła poziom groteski — bo tylko tak wypada ocenić złożenie w poniedziałek przez wiceministra skarbu Pawła Szałamachę wniosku o usunięcie Pawła Olechnowicza z Lotosu, uzasadnione poważnymi zarzutami — a po kilku godzinach wycofanie się z nich i zdjęcie tematu z rady nadzorczej. Jej wczorajsze posiedzenie okazało się zwycięstwem dotychczasowego prezesa.
Forsowana przez Orlen fuzja obu firm przebiegłaby na podobnych zasadach,
jak zjednoczenie w 1990 r. państw niemieckich — układ podpisały dwa równoprawne
podmioty prawa międzynarodowego, a potem NRD zniknęła. Nic dziwnego, że słabszy
Lotos walczy o utrzymanie samodzielności za wszelką cenę. To biznesowe starcie
ma drugie, a nawet trzecie dno — wojują regionalni politycy z rządzącej opcji, a
także resorty rządu Jarosława Kaczyńskiego. Środowisko gdańskie po prostu nie
wyobraża sobie zdegradowania swojej flagowej firmy do roli oddziału koncernu
płocko-warszawskiego. Z kolei resort gospodarki nie zamierza poddawać się
skarbowi państwa — i tak ma już kompleks niższości, wywołany chociażby
przejęciem przez skarb mitycznego pakietu Kluski. Gdy na krynickim forum
zapytaliśmy ministra Piotra Woźniaka o ocenę zamiarów Orlenu, to dyplomatycznie
zasłonił się przyjętym przez cały rząd programem dla sektora paliwowego,
zakładającym przecież istnienie obu koncernów.
Udany kontratak gdański na razie utrzymał Pawła Olechnowicza na
stanowisku. W związku z tym plany Piotra Kownackiego, aby Lotosem od zaraz
pokierował prezes potulnie poddający się Orlenowi — a najlepiej wywodzący się
wprost z kadry Orlenu — spaliły na panewce. Nawet taki bliski braciom Kaczyńskim
mocarz, jak minister skarbu Wojciech Jasiński nie poradził, gdy po drugiej
stronie stanął — jak wieść lotosowa radośnie niesie — równie zaufany
niegdysiejszy szef UOP, a dzisiaj wiceminister gospodarki od bezpieczeństwa
energetycznego Piotr Naimski. Wiadomo, służby…
Tak się składa, że nie jestem klientem ani Orlenu, ani Lotosu i obie firmy postrzegam naprawdę neutralnie. Oceniając ich relacje, nie mogę zapomnieć komediowej sytuacji ze wspomnianej już Krynicy-Zdroju, ale z XIII Forum Ekonomicznego w roku 2003. Ówczesny prezes PKN Orlen Zbigniew Wróbel dzielnie walczył tam do późnych, a raczej wczesnych, godzin
na bankiecie Lotosu, którego gospodarzem był Paweł Olechnowicz — i z tego powodu zdezerterował z rozpoczynającej się o dziewiątej rano ważnej debaty plenarnej, prowadzonej przez byłego (czyli dla niego już mało ważnego) premiera Jerzego Buzka. Fotel z nazwiskiem Wróbla stał demonstracyjnie pusty. Za to następnego dnia, gdy przyjeżdżał urzędujący premier Leszek Miller — nadskakujący mu Wróbel już dwie godziny wcześniej czuwał na środku krynickiego deptaku, chcąc być pierwszym witającym. No i był, z tym że drugim, bo musiał przepuścić gospodarza forum Zygmunta Berdychowskiego.
W Polsce regularnie zmieniają się rządzące ekipy, ale relacje między
politycznymi dysponentami i ich pomazańcami w spółkach skarbu państwa okazują
się wartością ponadczasową i pomostem między III a IV RP.