„Każdy dzisiaj wygrać może, kiedy szczęściu dopomoże” — tak do gry w trzy karty zachęcał zgromadzonych na rynku Arabów Marian Kociniak w komedii „Jak rozpętałem II wojnę światową”. Chociaż stosowane przez głównego bohatera Franka Dolasa metody nie były całkiem fair, to trudno im było odmówić skuteczności. Dzięki osobistemu sprytowi, podsycanemu naiwnością wciągniętych w grę tubylców, Franek, przypadkowy żołnierz legii cudzoziemskiej, opuszcza rynek z koszami pełnymi jadła.
Cała historia przypomina negocjacje nad nową perspektywą finansową Unii na lata 2007-13, z tą tylko różnicą, że wszyscy chcą odgrywać rolę sprytnego Franka. Do roli naiwnych Arabów do tej pory nikt się nie pali. Pojawiające się co i rusz nowe propozycje kompromisów, a to zwiększające pułap składki, a to go redukujące, wprowadzające lub likwidujące jakieś mechanizmy korekcyjne czy też obniżające wielkość pomocy strukturalnej z 4 do 3,8 proc. PKB, to tylko szybko zmieniające się karty w rękach zaradnego żołnierza. Czy ktoś zdecyduje się obstawić tę, którą ostatnio dołożyła specjalna komisja unijnego parlamentu? Czas pokaże, bo chociaż na pozór dla Polski wygląda dość interesująco (składka 1,07 DNB i zachowany pułap 4 proc. PKB), to diabeł tkwi w szczegółach. Powracając do analogii filmowych — jedno wydaje się wiadome. Wszystkich aktorów europejskiej sceny politycznej, prędzej czy później, trzeba będzie jakoś pogodzić, obsadzając wakujące role. Ciekawe, jaka przypadnie Polsce?