„Wiele jest po pańskich skarbach i aptekach tych rogów jednorożcowych, z których oczywista zdaje się wynikać prawda o jednorożcach, że są na świecie, ale ich bardzo mało, i w odległych, bo w Indyjskich i Etiopskich Krajach” — tak o jednorożcu, mitycznej istocie, pisał Benedykt Chmielowski w „Nowych Atenach”, jednej z pierwszy polskich encyklopedii.






Dzisiaj słowo jednorożec w świecie finansów jednoznacznie kojarzy się z fintechem, który rynek wycenia na co najmniej 1 mld USD. Stworzyć jednorożca to dzisiaj marzenie każdego startupowca. Czy rzeczywiście każdego? Uczestnicy panelu „Jednorożec nad Wisłą — czy Polska jest gotowa na duże innowacje?” dość zgodnie stwierdzili, że nasz kraj ma problem z jednorożcami, a jednorożce mają problem z Polską. O co chodzi? Na razie żaden jednorożec nie urodził się jeszcze nad Wisłą i nie ma w tym nic szczególnie dziwnego, bo, jak już wiemy, jest to zwierzę występujące bardzo rzadko. Lista finetchów z wyceną powyżej 1 mld USD ma kilkadziesiąt pozycji. Nie jest też jednak tak, że jednorożce występują tylko w „krajach odległych” — Dolina Krzemowa nie ma na nie wyłączności. Jednorożce, albo fintechy z dużymi szansami na uzyskanie takiego statusu, występują u naszych sąsiadów: w Niemczech, Skandynawii, krajach nadbałtyckich i Czechach.
Kulturowa bariera
Dlaczego tam rodzą się „unicorny” a u nas nie? Marcin Petrykowski, dyrektor zarządzający S&P Global Ratings Europe, przypomina starą prawdę o pułapce średniej wielkości rynków: są wystarczająco duże, żeby „wyżywić” biznes i zaspokoić ambicje przedsiębiorców, którzy nie muszą szukać klientów poza granicami i nie są tym zainteresowani. Produkt od początku jest przygotowywany głównie na potrzeby lokalnego odbiorcy.
— Inaczej jest w krajach nadbałtyckich, gdzie startupowcy od początku myślą o skali, bo osiągnięcie sukcesu na lokalnym rynku to za mało, żeby przetrwać — stwierdził Marcin Petrykowski.
Starą prawdę o pułapce średniego rynku wzbogaca o ciekawą tezę, którą zresztą można było usłyszeć także na innych panelach: biznesy międzynarodowe najlepiej budować w międzynarodowych, zróżnicowanych kulturowo zespołach.
— Przeważają u nas firmy budowane przez ludzi o podobnych doświadczeniach. Do pewnego etapu ten model się sprawdza. Mamy jednak za mało zdywersyfikowane zespoły, jeśli chodzi o znajomość różnych rynków. W USA w ramach rund finansowania padają pytania o zespół: czy rozumie i zna rynek amerykański, brazylijski, Chiny, Rosję — powiedział Marcin Petrykowski.
Monokulturowość polskich start-upów może wynikać z prostego faktu, że — jak to ujął Marcin Dąbrowski, założyciel i prezes Surge Cloud — „większość ludzi nie ma ambicji globalnych”. Z pewnością po części jest to skutek pułapki średniego rynku, ale Wiktor Schmidt, współzałożyciel i członek zarządu Netguru, wskazał też na podglebie kulturowe, na którym taka postawa wyrasta.
— Pułapka rynku to jedno. Drugą barierą jest ograniczenie kulturowe. Żeby budować firmę globalną, trzeba mieć przekonanie, że zmieniamy świat, że to będzie kolejny Google, Uber itd. My skromnie myślimy o lokalnym rynku. Jeśli ktoś nie myśli o tym, żeby być jednorożcem, to trudno mu nim zostać — powiedział Wiktor Schmidt.
Zaznaczył, że nie tylko Polska ma problem z unicornami, bo dotyczy on większości krajów. Warto dać sobie trochę czasu i nie poddawać się presji tworzenia jednorożców, bo jest to zjawisko rzadkie.
Pieniądze na pierwszą rundę
Karol Sadaj, country manager Revoluta, dostrzega jeszcze inne bariery na tym rynku: brak funduszy odpowiedniej wielkości — pieniędzy z seed funds wystarcza na rok działalności, za mało nawet na to, żeby powalczyć na lokalnym rynku — i dość restrykcyjny regulator, który rozumuje w ten sposób, że jeśli coś nie jest uregulowane, to nie można tego robić.
— Globalne ambicje są ważne, ale trzeba mieć partnera finansowego — podkreślił Marcin Dąbrowski.
Trudno robić innowacje za kilkaset tysięcy złotych, a takie są oczekiwania. Gdyby to było możliwe, każda większa korporacja na własną rękę realizowałaby takie projekty, nie oglądając się na start-upowców.
— Przecinek powoli się przesuwa, ale liczba zer wciąż jest niewielka. Inna sprawa, że fundusze są zrażone polskimi innowacjami, które nie wypaliły, a było ich dużo — przypomniał Marcin Dąbrowski.
— Polska? Coś takiego nie istnieje na mapie inwestorów — stwierdził wprost Karol Sadaj.
Marcin Petrykowski zgodził się, że o ile jeszcze jest szansa na pozyskanie finansowania w pierwszej rundzie, o tyle po drugą i trzecią trzeba jechać do Londynu albo USA.
Rządowe wsparcie
Jacek Figuła, dyrektor sprzedaży w Billonie, podniósł kwestię wsparcia rządowego w zakresie pozytywnego PR o Polsce jako dogodnym miejscu tworzenia tego typu inwestycji. Przywołał przykład Finlandii, która po upadku Nokii nie załamała rąk, ale postanowiła wykorzystaćknow-how byłych pracowników największego kiedyś producenta telefonów na świecie.
— Rząd utworzył fundusz VC wspierający nowatorskie projekty biznesowe. Dzisiaj Finlandia jest jednym z najbardziej innowacyjnych krajów. My w Polsce jesteśmy w genialnej sytuacji: mamy mnóstwo centrów outsourcingowych, będących kuźnią kadr, ludzi zdobywających doświadczenie w globalnych korporacjach. Są też programy wspierające pomysły biznesowe — wymienił Jacek Figuła, który uważa, że sprzężenie tych dwóch elementów gwarantuje nam sukces.
Potrzebne byłoby jednak wsparcie rządu w zakresie kreowania pozytywnego wizerunku kraju wśród inwestorów.
— Nie jestem zwolennikiem poglądu, że rząd powinien prowadzić pozytywny PR, bo powinni to robić sami przedsiębiorcy. Białoruś jako kraj ma fatalną markę, ale tamtejsze start-upy dały sobie radę — stwierdził Marcin Petrykowski.
Wiktor Schmidt nie był tak kategoryczny. Uważa, że tworzenie wizerunku kraju otwartego i stabilnego, w którym przedsiębiorcę się szanuje i o którym inwestor pomyśli, że to dobre miejsce do zainwestowania pieniędzy, byłoby korzystne dla wszystkich. W tym miejscu pojawiła się kontrowersja, co jest polskim start-upem, a co nie. Marcin Dąbrowski zauważył, że jeden z polskich startupowców buduje biznes wspólnie z Francuzem, a pieniądze pochodzą z USA.
— Czy to będzie polski unicorn? — zastanawiał się Marcin Dąbrowski.
Jacek Figuła uważa, że nieważne kto jest w projekcie i skąd ma finansowanie, ale gdzie płaci podatki. Karol Sadaj uciął dyskusję stwierdzeniem, że z polskimi start-upami jest jak z bocianami, które wykluwają się w Polsce, ale fruwają po całym świecie. Wiadomo jednak skąd są.
130 Tyle na koniec 2019 r. może w Polsce działać podmiotów inwestujących w start-upy — wynika z prognoz Fundacji Startup Poland .