Kibice rozterek mieć nie będą

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2012-05-04 00:00

EURO 2012

Pięć tygodni przed EURO 2012 sytuacja wokół turnieju staje się schizofreniczna. Z jednej strony — UEFA na spotkaniu z polskimi i ukraińskimi organizatorami dopięła ostatnie szczegóły, trwa wysyłka biletów i akredytacji. Z drugiej zaś — upowszechniane są polityczno-medialne brednie o… przeniesieniu turnieju!

Postępujący bojkot prezydenta Wiktora Janukowycza za uwięzienie Julii Tymoszenko to odrębny wątek.

Świat sportu może jednak odetchnąć, że władcy mają za krótkie ręce. Historia potwierdziła, że pogrywanie igrzyskami — Montreal 1976 zbojkotowała Afryka, Moskwę 1980 część Zachodu, a Los Angeles 1984 obóz moskiewski (z wyjątkiem Rumunii) — per saldo przynosi szkody.

Notabene epizod podobnego typu ma na koncie także UEFA — w sierpniu 1968 r., po najeździe Układu Warszawskiego na Czechosłowację, anulowała losowanie europejskich pucharów i nakazała agresorom granie między sobą, co spowodowało wycofanie ich zespołów. Po latach oceniła tamten odruch oburzenia jako błąd, dlatego dzisiaj nie przejmuje się pełnymi hipokryzji deklaracjami polityków.

Z punktu widzenia polskich kibiców bojkot ukraińskiej części EURO 2012 i tak jest abstrakcją. Temat teoretycznie mógłby zaistnieć dopiero w końcówce. Jeśli nasza reprezentacja wyszłaby z grupy z miejsca drugiego, to ćwierćfinał grałaby w Gdańsku, hipotetyczny półfinał w Warszawie, a dopiero finałowa mrzonka to Kijów.

Gdyby natomiast jakimś cudem grupę… wygrała, to po ćwierćfinale w stolicy na półfinał zostałaby rzucona do Doniecka. Czyli rozterki: jechać czy nie jechać na Ukrainę wystąpiłyby masowo w końcu czerwca. Mimo optymizmu Franciszka Smudy, zaprezentowanego po prezentacji kadry, realia wskazują, że nasi piłkarze kibicom bojkotowego problemu w ogóle nie stworzą…