Wszystko zaczęło się od głupiej awantury pewnej majowej nocy. Banda pijanych wyrostków poobtrącała w prawie całym mieście fallusy herm. Były to czworograniaste słupy z głową Hermesa, poustawiane przy wszystkich ulicach i placach; otaczano je czcią należną, jako że był to bóg opiekun podróżujących i kupców, ale także przewodnik dusz do świata zmarłych. Bezbożne uszkodzenie jego genitaliów wywołało oczywiście powszechne oburzenie.
Czyn był bluźnierczy — i w tym czasie w najwyższym stopniu złowróżbny, gdyż lada dzień miała wypłynąć z portu ogromna armada; jej ostatecznym zadaniem było poddać Sycylię wpływom Aten. Jakby dla podsycenia nastrojów niepokoju wpłynęło doniesienie, że pewien niewolnik był naocznym świadkiem, jak jeden z wodzów wyprawy, a w istocie jej główny inicjator — Alkibiades — w szatach kapłana parodiował święte misteria eleuzyńskie.
Zgodnie z konstytucją demokratycznego państwa prawa wszczęto natychmiast śledztwo przed odpowiednią komisją — w obu sprawach. Nikt nie śmiał zaproponować, by przynajmniej nad przedrzeźnianiem zastanowić się dopiero po zakończeniu ekspedycji. Taki wniosek zostałby natychmiast uznany za pośrednie przyznanie się do winy: nie chce dochodzeń, widocznie więc nie zależy mu (im), by doprowadzić je do końca. Strach działa w takich sytuacjach paraliżująco — nawet na rozsądnych, co można by zilustrować licznymi przykładami także z naszej historii najnowszej.
W sprawie o bezczeszczenie świętości chodziło o czyn ewidentny i „materialnie stwierdzalny”, nie o rozmowy i propozycje, że za tyle a tyle da się załatwić tu i tam to i owo. Tu nie było żadnych wirtualnych drachm czy talentów. Fallusy w całej krasie dało się wysypać na stół przed Wysoką Komisją, by ta z nabożną troską nad nimi się pochyliła, wzdychając i wołając: „Co za czasy, co za ludzie, co za upadek wiary i religijności”.
Pora na ogólniejszą refleksję. Czy można poważnie traktować i przedstawiać dzieje ludzkości, doszukiwać się gospodarczych i ideologicznych przyczyn wielkich wydarzeń, skoro ten sam czyn jest raz bluźnierstwem, a raz dowodem bogobojności — zależnie od epoki? Uszkodzenie herm stało się przedmiotem straszliwego zgorszenia i śledztwa, długotrwałych badań komisji śledczej, miało najpoważniejsze skutki polityczne i wojskowe. Ale w kilkaset lat później — to zaledwie mgnienie oka w historii naszego gatunku — obtrącanie nie tylko fallusów, ale niszczenie całych posągów uznawano za święty obowiązek człowieka prawdziwie wierzącego, za dowód jego pobożności i właściwej postawy wobec zgorszenia. Później wprawdzie to przykazanie zaczęto łagodniej interpretować, wstręt wszakże do wszelkiej golizny — nawet na plakatach — w pewnych kręgach i krajach pozostał do dziś. Ateńska komisja śledcza miałaby wiele pracy z powodu ich częstego i świadomego niszczenia również obecnie.
Ale wróćmy do roku 415: komisja pracowała sprawnie i efektywnie. Podejrzanych przybywało, jeden pozwany wskazywał co najmniej kilku innych. Posypały się wyroki śmierci, wielu wybrało wygnanie. Rozpętano absurdalną sprawę dla doraźnych celów rozgrywek politycznych w walce stronnictw. Wykorzystywano bzdurne preteksty, by szkalować, obezwładniać, usuwać przeciwników. Alkibiades był przywódcą demokratów, jego wrogowie należeli — mówiąc naszym językiem — do ugrupowań prawicowych. Jakaż wspaniała okazja, by zniszczyć — pod pozorem walki z bezbożnikami — ugrupowanie Alkibiadesa! I nikogo nie obchodziło, że w tym momencie dziejowym w grę wchodzi również los państwa, a nawet — jak się miało okazać — całej Hellady.
Wbrew błaganiom oskarżonego, komisja odłożyła jego przesłuchanie. Zmieniła zdanie, gdy na czele floty dopłynął już do wybrzeży Sycylii; posłano okręt rządowy, by go sprowadzić do Aten. Z całą perfidią: większość zwolenników obwinionego służyła w wojsku i jako wioślarze.
Wyprawa, jak wiadomo, zakończyła się straszliwą katastrofą. Pociągnęło to za sobą ostateczną klęskę Aten i przekreśliło ideę zjednoczenia Hellady, najbardziej wówczas rozwiniętego cywilizacyjnie obszaru Europy. Co prawda państwa tego kontynentu podpisały traktat u stóp Akropolu w kwietniu roku 2003 — ale 25 wieków to już nie bagatela... Tym bardziej że gorliwie wypełniono te stulecia morzem krwi, przelanej w bezsensownych wojnach.
Czy obywatele naszego kraju opowiedzą się za ratyfikacją ateńskiego porozumienia? Oby. Faktem jest jednak, że obecna komisja śledcza pomaga temu celowi podobnie, jak tamta, ateńska w r. 415 pomogła powodzeniu wyprawy sycylijskiej (to proste stwierdzenie faktu, wydźwięku, efektu wśród obywateli — pozostawiam na boku kwestię winy, kary i naganności całego współczesnego nam zdarzenia).