KONCESJE DLA NAJBOGATSZYCH
Spółki telekomunikacyjne przystąpiły do ostatniej potyczki
Ministerstwo Łączności rozpoczęło ocenę ofert kandydatów, którzy przystąpili do ostatniego przetargu na koncesje lokalne. Operatorzy prześcigają się w windowaniu cen. Proponują kwoty tak zawrotne, że wprawiają w zakłopotanie nawet organizatorów przetargów.
Zadaniem Ministerstwa Łączności jest wytypowanie operatorów, którzy zagwarantują najszybszą telefonizację. Tymczasem wyścig cenowy prowadzony przez operatorów może — paradoksalnie — doprowadzić do spowolnienia tego procesu. Wygrywają bowiem ci, którzy kładą najwięcej na tacę, a sumy przeznaczane na opłaty koncesyjne są tak wysokie, że muszą odbić się negatywnie na inwestycjach w budowę sieci telekomunikacyjnej.
Coraz większe opłaty
Operatorzy, którzy nie rozpoczęli jeszcze podłączania pierwszych abonentów, już są obciążeni zobowiązaniami przekraczającymi 400 mln zł. Wprawdzie Ministerstwo Łączności pochwali się wysokimi wpływami do budżetu państwa, ale czy wybrani operatorzy będą mogli pochwalić się sukcesami w przyłączaniu nowych abonentów? Garb w postaci sum wykładanych na koncesje nie ułatwi im tego zadania. Przykładowo Telefonia Lokalna, za pieniądze, które musi zapłacić za pozwolenia zdobyte w ostatnim przetargu, mogłaby podłączyć ponad 100 tys. abonentów.
Kwoty proponowane za koncesje szokują, ale operatorzy w następnym przetargu i tak płacą jeszcze więcej. Kolejny przetarg oznacza kolejne podbicie stawek, a każdy ma jednego bohatera. Rolę czarnego konia odgrywała już firma El-Net, która za trzy koncesje na województwa: koszalińskie, słupskie i suwalskie zapłaciła 39 mln ecu (160 mln zł). Ostatnią rewelacją jest natomiast Telefonia Lokalna. Według nieoficjalnych informacji, operator z Wrocławia za pozwolenia na województwa: zielonogórskie, legnickie i bielskie wyłoży 118 mln ecu (czyli grubo powyżej 400 mln zł).
Wszyscy zastanawiają się, na kogo przyjdzie kolej tym razem. Gra toczy się m.in. o Warszawę i Łódź.
Wyrwać co zostało
Operatorzy przyznają, że oferty przetargowe są oparte na dokładnych biznesplanach. Bierze się w nich pod uwagę: liczbę telefonów, które można podłączyć w danym województwie, pozycję TP SA na tym obszarze, średnie wpływy generowane przez jednego abonenta, atrakcyjność ekonomiczną danego województwa czy liczbę jego mieszkańców. Na podstawie tych danych szacuje się — np. za okres 10 lat — wpływy z działalności operatorskiej oraz planowane koszty. W ten sposób spółka wylicza, ile wyniosą jej zyski i dokładnie taką kwotę może zaproponować za koncesję. Nadwyżki oznaczają stratę netto.
Niezrozumiałe są więc ogromne różnice w ofertach finansowych operatorów. Zdarzyło się już nawet, że oferta zwycięzcy była pięciokrotnie wyższa od drugiej w kolejności propozycji. Netia wyceniła wartość Koszalińskiego na 2 mln ecu, a El-Net zapłaci za to województwo 15 mln ecu. Takie dysproporcje są tym bardziej tajemnicze, że koszt budowy sieci telekomunikacyjnej jest jednakowy dla wszystkich spółek. Podłączenie jednego abonenta pochłania bowiem średnio 1000 USD.
Na właścicieli czeka już tylko sześć koncesji. Może dlatego właściciele spółek telekomunikacyjnych przepłacają, byleby tylko wyrwać to, co jeszcze pozostało. Skutki takiej polityki mogą być opłakane. Pozwolenia zdobywają często firmy, które nie mają doświadczenia w prowadzeniu działalności operatorskiej, a ich wiarygodność sprowadza się wyłącznie do papierowych deklaracji. Możliwe, że koncesje dla tych firm stanowią kartę przetargową, gdyby w przyszłości chciały związać się z silnym zagranicznym partnerem.