Wczoraj zakończyła się ponadtygodniowa rządowo-biznesowa wyprawa do Azji. Przez trzy ostatnie dni Kancelaria Premiera Marka Belki mieściła się w hotelu Daewoo w Hanoi. Trudno w to uwierzyć, ale jedynym szefem polskiego rządu, który wcześniej złożył w Wietnamie oficjalną wizytę, był… Józef Cyrankiewicz (1959 r.).
Dzisiejszy Wietnam jest państwem dziwnym — z jednej strony nachalna propaganda komunistyczna, z drugiej zaś — kurs na indywidualną przedsiębiorczość obywateli, dzięki czemu kraj przynajmniej wyszedł z epoki głodu i osiąga roczny wzrost gospodarczy 8 proc. Notabene, po obligatoryjnej dla każdego polityka, biznesmena czy dziennikarza wizycie w mauzoleum prezydenta Ho Chi Minha trudno uciec od refleksji — legendarny Wujek Ho, zabalsamowany 35 lat temu, prezentuje się zdecydowanie korzystniej np. od... Michaela Jacksona.
O ile dla statystycznego mieszkańca Azji — z wyjątkiem niektórych enklaw turystycznych — nie tylko jakikolwiek polski produkt, ale w ogóle Polska jako pojęcie pozostaje abstrakcją, o tyle w Wietnamie termin Ba Lan (tak się nasz kraj tam nazywa) jest marką znaną i kojarzoną pozytywnie. Przyczyny są zrozumiałe —uwarunkowania historyczne, spora liczba absolwentów naszych uczelni, zajmujących dzisiaj eksponowane stanowiska (zarządy niektórych przedsiębiorstw mogłyby obradować po polsku), i wreszcie odgrywanie coraz większej roli gospodarczej przez dobrze zorganizowaną społeczność wietnamską w Polsce.
Jeśli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Obroty handlowe Polski z 80-milionowym Wietnamem sięgnęły w 2004 r. skromnej kwoty 0,2 mld USD, z tym że nasz deficyt był cztery razy większy od eksportu. Tę kulawą wymianę mogą zrównoważyć tylko branże ciężkie, ubiegłowieczne, ale akurat przeżywające koniunkturę — przemysł wydobywczy i energetyka, stocznie, chemia oraz zawsze mająca biznesową pogodę broń. To głównie te sektory były w Hanoi reprezentowane podczas wietnamsko-polskiego forum biznesowego, którego współorganizatorem była Krajowa Izba Gospodarcza. Jednak żeby sprzedać nawet dobre produkty, Polska musi jeszcze udzielić Wietnamowi państwowego kredytu — prawdziwego inwestycyjnego kredytu, a nie darowizny, jak to bywało w epoce PRL.
Ostatnim punktem azjatyckiej wizyty był krótki pobyt na Sri Lance, w rejonie dotkniętym tsunami. Pochylenie się przez premiera z dalekiej Polski nad cejlońskim nieszczęściem miało wymiar polityczno-propagandowy, ale także merytoryczny. Pomoc humanitarna z Polski ukierunkowana jest właśnie na Sri Lankę i to dobrze, że szef rządu wykorzystał okazję do zorientowania się w sytuacji na miejscu.
Na zakończenie wypadałoby postawić pytanie, czy budżetowe koszty wyprawy do Japonii, Singapuru i Wietnamu zaowocują jakimś przychodem. W stosunkach i politycznych, i biznesowych z Azją wyjątkowe znaczenie — dużo większe niż w Unii Europejskiej — mają osobiste relacje decydentów i ich wzajemne zaufanie. Premier Marek Belka odchodzi ze stanowiska za kilka miesięcy i trudno przypuszczać, aby zdążył zdyskontować na przykład atmosferę kolacji z japońskim premierem Junichiro Koizumim czy przychylność szefa rządu singapurskiego Lee Hsien Loonga. Hipotetyczne profity zbierze raczej jego następca.