Krokodyle łzy Zyty Gilowskiej

Adam Sofuł
opublikowano: 2006-10-05 00:00

W ostatnich tygodniach mogłoby się wydawać, że życie polityczne w Polsce to tylko nagrania, pokoje w hotelach poselskich, tajni i byli agenci służb wszelakich oraz różnej maści koordynatorzy owych służb. A tu proszę, okazuje się, że są jeszcze w Polsce takie rzeczy, jak budżet i finanse publiczne. Przypomniała nam o tym w swoim wczorajszym wywiadzie dla Radia PiN wicepremier Zyta Gilowska. Było to mocne przypomnienie.

Trzeba skończyć z życiem ponad stan — stwierdziła Gilowska, dodając, że jeśli okres destabilizacji na scenie politycznej się przedłuży, to za trzy lata dług publiczny przekroczy konstytucyjną granicę 60 proc. Nic dodać, nic ująć — święta prawda. Ostrzeżenia pani minister są jednak trochę spóźnione, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że część odpowiedzialności za to niebezpieczeństwo spada także na nią. Trudno w projekcie budżetu, który trafił do Sejmu, jak i we wcześniejszych propozycjach Gilowskiej, jeszcze sprzed jej dymisji, dopatrzeć się jakichkolwiek prób ograniczenia długu. Potrzeby pożyczkowe rosną z roku na rok i nic na razie nie wskazuje, by Zyta Gilowska była osobą, która potrafi zahamować ten proces, a przynajmniej w tym rządzie. To, było nie było, rząd Polski solidarnej. W tym rozumieniu solidarność wymaga pieniędzy. Oczywiście budżetowych.

Załóżmy nawet, że sytuacja polityczna się ustabilizuje. I wypada zapytać, co z tego? Czy politycy stabilnego rządu większościowego będą bardziej powściągliwi w obietnicach niż ci z mniejszościowego? Przecież też chcą wygrać najbliższe wybory. Jedynym, któremu udało się nieco poskromić budżetowe apetyty polityków, był Jarosław Bauc. Pamiętajmy jednak, że aby to uczynić, musiał postraszyć 90 mld zł deficytu budżetowego. Tylko to mogło skłonić posłów do wycofania z parlamentu niektórych pomysłów na skok na budżetową kasę. Bauc zapłacił za to stanowiskiem i po części reputacją, bo pojęcie dziura Bauca nieco na wyrost weszło do powszechnego polityczno-gospodarczego słownika.

Na te wszystkie wątpliwości Zyta Gilowska ma jedną, w dodatku trafną odpowiedź: reforma finansów publicznych. Niestety, ma tę odpowiedź od lat, co sprawia, że reforma powoli staje się mitem, tym bardziej że nikt nie wie, jak będzie wyglądać ta operacja. Ba, nie wiadomo nawet na pewno, na ile zaawansowane są prace nad nią. Na razie znakomicie pełni rolę samouspokajacza — tymczasem możemy zwiększać wydatki, bo przyjdzie reforma i wszystko się zbilansuje. Wkład Zyty Gilowskiej w stworzenie mitu reformy jako cudownego i bezbolesnego lekarstwa jest nie do przecenienia. Rola ministra finansów bywa przykra — to ten człowiek, który musi swoim kolegom z rządu mówić niepopularne rzeczy. Być może Zyta Gilowska wreszcie to zrozumiała. Lepiej późno niż wcale.

Może się okazać, że za parę lat wierzący w reformę finansów publicznych będą traktowani jak niegroźni dziwacy. Podobnie jak traktuje się obecnie wierzących w UFO. Ich sytuacja już dziś jest podobna — wierzą w coś, na istnienie czego nie ma namacalnych dowodów. Z jednym wywodem Zyty Gilowskiej da się jednak zgodzić — patrząc na obecne życie polityczne, można mieć wątpliwości, czy łatwiejsze byłoby udowodnienie istnienia pozaziemskich cywilizacji, czy przeprowadzenie reformy finansów publicznych.