Krych: Atak na mnie był zaplanowany

Grzegorz NawackiGrzegorz Nawacki
opublikowano: 2019-10-01 22:00

O kulisach aresztowania, reakcji inwestorów, znajomości ze Stanisławem Kogutem i finansowaniu fundacji senatora oraz o tym, co przeżył w areszcie, w tym m.in. jak próbowano go złamać, opowiada „PB” Przemysław Krych

Przemysław Krych to jeden z najbardziej znanych polskich biznesmenów. Działa m.in. w branży nieruchomości. Jest współzałożycielem grupy Griffin Real Estate, która zarządza biurowcami, centrami handlowymi, logistycznymi, akademikami i mieszkaniami wartymi ponad 5 mld EUR. Pieniądze do funduszy zarządzanych przez Przemysława Krycha włożyli potężni globalni inwestorzy. 19 grudnia 2017 r. o 6 rano do jego drzwi zapukali funkcjonariusze CBA. Kilka godzin później Przemysław Krych usłyszał zarzuty korupcji. Według prokuratorów miał dać 0,5 mln zł łapówki Stanisławowi Kogutowi, senatorowi PiS. W areszcie spędził 6 miesięcy. 

W przejmującym wywiadzie opowiada swoją wersję tej historii 

 

Przemysław Krych to jeden z najbardziej znanych polskich biznesmenów. Działa m.in. w branży nieruchomości. Jest współzałożycielem grupy Griffin Real Estate zaangażowanej m.in. w Echo Investment, Student Depot, Griffin Property Finance, R4R i Polcom. Nieruchomościowa grupa zarządza biurowcami, centrami handlowymi, logistycznymi, akademikami i mieszkaniami wartymi ponad 5 mld EUR. Prowadzi również fundusz private equity Cornerstone Partners, znany z inwestycji w LuxMed, a obecnie zaangażowany w Smyka, Proservice i IT Kontrakt. Pieniądze do funduszy zarządzanych przez Przemysława Krycha włożyli potężni globalni inwestorzy: PIMCO, którego aktywa wynoszą 1,76 bln USD, Oaktree z aktywami ponad 500 mld USD (po przejęciu przez Brookfield), drugi pod względem wielkości południowoafrykański REIT — Redefine i ostatnio japońska Kajima. 19 grudnia 2017 r. o 6 rano do jego drzwi zapukali funkcjonariusze CBA. Kilka godzin później Przemysław Krych usłyszał zarzuty korupcji. Według prokuratorów miał dać 0,5 mln zł łapówki Stanisławowi Kogutowi, senatorowi PiS, w zamian za załatwienie niewpisania na listę zabytków hotelu Cracovia, jednego z budynków należących do Echo Investment. Prokuratura wnioskowała o areszt, a sąd do wniosku się przychylił. W areszcie biznesmen spędził 6 miesięcy.

„Puls Biznesu”: Na 3 października został pan wezwany przez CBA. Boi się pan?

Przemysław Krych: Nie. Czy obawiam się, że organy ścigania będą chciały mi znów coś zrobić? Tak. Podobne obawy ma dziś wielu polskich przedsiębiorców, ale ktoś jako pierwszy musi przestać się bać.

Wezwanie przyszło po opublokowaniu przez Bloomberg tekstu, w którym oskarża pan instytucje państwa o próbę wymuszenia na panu zeznań obciążających samorządowców związanych z dzisiejszą opozycją. Dlaczego opowiedział pan o tym dopiero teraz, ponad rok po wyjściu z aresztu?

— Najpierw przez kilka miesięcy musiałem się skupić na uporządkowaniu moich spraw biznesowych i osobistych. Potem były długie rozmowy z inwestorami — zależało mi, aby zrozumieli, że o tym, co mnie spotkało, powinienem opowiedzieć światu, a nie siedzieć cicho. Na koniec zostały niełatwe rozmowy z mediami, by to zrozumiały, zbadały i zechciały opisać.

Wielu zapyta, po co pan to robi, skoro sprawa przycichła, a tak znów zainteresowali się panem śledczy.

— Cały biznes, który zbudowałem, zawdzięczam reputacji. Nie dam się zamknąć z opinią pospolitego przestępcy. Tym bardziej że taki wyrok kosztowałby mnie utratę bardzo dużej części majątku, na który pracowałem całe życie. Jednocześnie nie mam złudzeń, że czeka mnie sprawiedliwy proces. Przed rozprawą aresztową sędzia Joanna Barut nawet nie zapoznała się z aktami sprawy i wysłała mnie na trzy miesiące do aresztu, a kolejny sędzia wydłużył go o kolejne trzy.

Przejdźmy do meritum: dał pan łapówkę senatorowi Kogutowi, jak dowodzi prokuratura?

— Nigdy w życiu nie dałem łapówki. Rzekoma łapówka w tej sprawie to już wyższy wymiar absurdu. Po pierwsze, żeby mówić o przestępstwie, potrzebne jest wykazanie korzyści, jaką popełniający osiągnął. Co zyskało Echo w tej sprawie? Nic. Ja? Nic. Wręcz przeciwnie — ewentualna łapówka oznaczałaby dla mnie gigantyczne straty finansowe. Po drugie, dla projektu wartego 5 mln EUR miałem zaryzykować zarządzanie projektami wartymi 5 mld EUR? Na Cracovii, nawet jeśli Echo zrealizowałoby ten projekt, specjalnie by nie zarobiło. Świadczyłoby to o tym, że jestem kompletnym idiotą. Po trzecie, gdybym chciał cokolwiek załatwić, to na pewno nie wysyłałbym Stanisława Koguta. To dobry człowiek, pomaga wielu osobom, mówią o nim, że chce być zawodowym aniołem, ale do biznesowych spraw po prostu się nie nadaje i każdy, kto go zna, to wie. Wiele mówi, ale o biznesie nie ma pojęcia.

Po kolei, dlaczego łapówka to ryzyko strat dla pana?

— Mam tak skonstruowane umowy z inwestorami, których pieniędzmi zarządzam, że muszę inwestować także własne pieniądze. W zależności od projektu to 1-5 proc. jego wartości. Owszem, jestem majętnym człowiekiem, ale tak naprawdę 99 proc. majątku mam ulokowane w tych inwestycjach. Poddałem się wszystkim amerykańskim procedurom związanym z badaniem pochodzenia majątku i antykorupcyjnym. W umowie mam zapisy, że w przypadku gdybym dopuścił się korupcji, to nie tylko tracę zyski z inwestycji, ale inwestorzy mają prawo odkupić inwestycje za 50 proc. włożonej przeze mnie kwoty. Czyli straciłbym w jednej chwili połowę tego, co zainwestowałem. Dla mnie to ogromne pieniądze. Czy naprawdę byłbym takim idiotą, żeby dla mało istotnego projektu, który nie generował żadnego znaczącego zysku dla firmy, nie mówiąc o mnie, ryzykować niemal cały swój majątek?

Dlaczego Cracovia to mało istotny projekt?

— Ten hotel Echo kupiło, zanim Griffin je przejął. Z tego, co wiem, to specjalnie Echu na nim nie zależało, ale był to warunek sprzedającego, który chciał sprzedać trzy nieruchomości w pakiecie. Dwie były bardzo atrakcyjne — w miejscu dawnego hotelu Merkury Echo zbudowało biurowiec Q22, na którym zarobiło bardzo dużo. W miejscu hotelu Neptun w Szczecinie rozbudowano centrum handlowe Galaxy. Na Cracovię, po zmianie planu miejscowego, nie było pomysłu. Rozważaną koncepcją była przemiana hotelu w akademik. Ostatecznie okazało się, że można w tym miejscu zbudować biurowiec o 15 tys. m kw. powierzchni, podczas gdy Q22 ma prawie 54 tys. m kw. Gdy Griffin przejmował Echo, podczas due diligence nie analizowaliśmy projektu „Cracovia”, bo był poniżej progu istotności. Pierwszy raz oglądałem ten obiekt wiele miesięcy po przejęciu Echa, gdy zostałem zaproszony na spotkanie z wojewodą małopolskim. Nicklas Lindberg, szef Echa, powiedział mi wtedy: „jeśli kiedyś zrobimy ten projekt, to bardziej dla sławy, a nie dla pieniędzy”. Czasem takie rzeczy robimy, np. Hala Koszyki dała nam nieprawdopodobnie dobry PR. Tymczasem prokuratura dowodzi, że tak intensywnie zajmowałem się Cracovią, że aż łapówki miałbym wręczać.

Prokuratura zarzuca panu, że łapówką miał być przelew na fundację założoną przez Stanisława Koguta. Dlaczego finansował pan fundację polityka partii rządzącej?

— Fundację Stanisława Koguta zacząłem wspierać, gdy PiS był w opozycji, i wspierałem ją przez przez dziewięć lat, więc tym razem, dla odmiany, prokurator ma mnie za geniusza — z wieloletnim wyprzedzeniem przewidziałem wynik wyborów, i to nie najbliższych, ale kolejnych, i z ośmioletnim wyprzedzeniem zacząłem korumpować.

Jego fundację pan jednak finansował. Po co?

— Senatora Koguta poznałem w 2006 r. w Kuwejcie. Początek Griffina to pozyskanie pieniędzy od inwestorów z Kuwejtu, Kataru i Abu Dhabi. Jeśli spędzi się tam dużo czasu i inwestuje w relacje, to jest to tam możliwe. Któregoś dnia przyjechała delegacja polskiego Senatu i Maciej Srebro, mój kolega ze studiów, poznał mnie ze Stanisławem Kogutem. Niedługo po spotkaniu senator zaczął mnie nachodzić i prosić: „skoro znasz tych Arabów, to załatw, żeby sfinansowali projekty mojej fundacji”. Najpierw go zbywałem, mówiąc, że to tak prosto nie działa w biznesie, ale im dłużej go słuchałem, dostrzegłem, że warto wesprzeć jego dzialalność. I w końcu, w 2008 r., przekazałem fundacji 160 tys. zł na zamontowanie ław na stadionie dla niepełnosprawnych. Potem znów 160 tys. zł na inny projekt. Kolejne darowizny dawałem prywatnie, ale dawały także spółki, w które byłem zaangażowany. Namawiałem też znajomych. To nie była jedyna fundacja, którą wspieraliśmy. Do czterech fundacji przekazaliśmy już 11 mln zł, z czego fundacja Stanisława Koguta otrzymała ponad 2 mln zł. Wpłaty do niej płynęły przed przejęciem przez nas Cracovii, ale także po jej sprzedaniu. Notabene kupcem było Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Jak pan przekazywał pieniądze rodzinie Kogutów? Im czy fundacji?

— Wszystkie wpłaty odbywały się przelewem z konta mojego lub firmy na konto fundacji, monitorowaliśmy w sprawozdaniach, czy pieniądze zostały wykorzystane na cele statutowe. Nigdy nie ukrywaliśmy, że wspieramy tę fundację, wręcz przeciwnie — informację można było znaleźć na jej stronie internetowej. Wychodzi więc na to, że prokuratura znów uważa mnie za idiotę, który daje łapówki przelewem. Jestem chyba pierwszą osobą na świecie, która została aresztowana za działalność charytatywną. Od sądu usłyszałem, że „tylko stroję się w piórka filantropa”. Ciekawe, od jakiej kwoty wymiar sprawiedliwości uznaje, że człowiek staje się filantropem? Efektem takich działań jest to, że zaprzestaliśmy takiej działalności — oczekiwali tego od nas inwestorzy.

W reakcji na pana oskarżenia o polityczną motywację prokuratura odpowiedziała, że czynności śledczych zaczęły się w 2015 r., a więc jeszcze za rządów PO-PSL…

— Nie wiem, o jakich czynnościach służb jest mowa. Wiem natomiast, że w tamtym czasie byłem udziałowcem firmy bukmacherskiej i z tego tytułu byłem prześwietlony przez wszystkie możliwe służby, które wydały mi odpowiedni certyfikat. Jakoś nikt nie zgłaszał zastrzeżeń do mnie, mam natomiast dowody, że atak na mnie był zaplanowany.

Przez kogo?

— 27 października 2017 r. zgłosił się do nas „biznesmen”, którego Maciej Dyjas, mój wspólnik, poznał przy jednym z jego projektów, zanim dołączył do mnie w Griffinie. Na tym spotkaniu usłyszeliśmy: „podzielcie się firmą, oddajcie nam część, bo będziecie mieć problemy”. Szybko zakończyliśmy spotkanie, myśląc, że mamy do czynienia z wariatem. Jednak dwa miesiące później, niedługo po moim aresztowaniu, ten człowiek pojawił się znów u Macieja, tym razem z ofertą wyciągnięcia mnie z kłopotów.

Zgłosiliście to na policję lub do prokuratury?

— Przyjdzie na to czas, gdy prokuratura będzie wolna od nacisków i będzie prowadziła śledztwa bezstronnie. Przecież 24 września w reakcji na moją relację na łamach Bloomberga napisała, że jest ona niewiarygodna. Rozumie pan to? Zanim usłyszała cokolwiek ode mnie, to orzekła, że to, co mówię, jest „niewiarygodne”.

Jak na pana aresztowanie zareagowali inwestorzy? Domyślam się, że w działach compliance pojawił się czerwony alarm?

— Przejęli się. Wynajęli cztery najbardziej renomowane kancelarie prawne w celu audytu forensic [wykrywanie nieprawidłowości w firmach — red.]. Cztery niezależne postępowania zakończyły się wnioskami, że nie było żadnych nieprawidłowości w działaniu moim czy firmy, a nie były to przyjazne postępowania: pracownicy byli ostro przesłuchiwani, zabezpieczano komputery, przeglądano wszystkie dokumenty. Po dwóch-trzech miesiącach otrzymałem list od inwestorów z przesłaniem, że wierzą, że nie zrobiłem nic złego, są ze mną i mnie wspierają. Poza wsparciem słownym były też czyny — nie zrealizowali klauzuli umożliwiającej wykupienie mnie za połowę wartości, nie przestali inwestować z Griffinem. Po wyjściu z aresztu spotykamy się, nie zostałem odsunięty od projektów. To najlepszy dowód ich przekonania o mojej niewinności.

Doświadczyli kiedyś coś podobnego?

— Tak, w Arabii Saudyjskiej został aresztowany jeden z menedżerów pracujący dla jednego z inwestorów. Jak się później okazało, całkowicie bezpodstawnie. Konsekwencje są takie, że nastawienie do mnie się nie zmieniło, ale do Polski niestety już tak. Nie są tak entuzjastycznie nastawieni do inwestowania, jak jeszcze niedawno, a chodzi o dwójkę graczy należących do najbardziej liczących się na świecie.

Może trzeba było się przyznać i pójść na ugodę?

— Proponowano mi to, ale dlaczego miałbym się przyznać, jak nie zrobiłem nic złego, nie dałem łapówki?

Żeby mieć święty spokój…

— W latach 80. działałem w opozycji demokratycznej, pierwszy raz mnie zatrzymano w liceum, drugi na studiach za kolportowanie ulotek. Prawnicy i inwestorzy przekonują mnie, że powinienem siedzieć cicho, ale nie dam się zastraszyć. Nie dam z siebie zrobić pospolitego przestępcy, dlatego nie ma mowy o żadnej ugodzie.

Dlaczego służby miałyby polować akurat na pana?

— Chyba przez przypadek podczas polowania na senatora Koguta w ramach walk frakcyjnych o władzę w Małopolsce. Mój wątek pojawił się przy okazji, ale śledczy uznali, że aresztowanie „oligarchy” to też dobry ruch. Przynajmniej takie uzasadnienie przedstawił mi Adam Hofman, gdy po wyjściu z aresztu proponował mi umówienie spotkania z ministrem sprawiedliwości. Z propozycji nie skorzystałem. Problem w tym, że śledczy nie zorientowali się, że nie jestem tylko niezależnym przedsiębiorcą — tłustym misiem do upolowania, oligarchą, lecz zarządzam instytucjonalnymi pieniędzmi najpotężniejszych funduszy na świecie.

Co pan czuł, jak trafił do aresztu?

— Najpierw niedowierzanie, potem wściekłość, smutek… Różne myśli chodzą człowiekowi po głowie w takim miejscu. Cela miała może 2,5 m kw., czytałem, że Nelson Mandela miał większą. Ciężko się śpi z głową przy sedesie. Poprosiłem o sprzęt do sprzątania. Raz na miesiąc dostawałem książki. Żeby dłużej z nimi obcować, prosiłem o grube biografie. W aresztowej bibliotece są one mocno przestarzałe, np. historia Afganistanu kończy się na Babraku Karmalu. Bardzo doskwierał mi brak kontaktu z rodziną, te dramatyczne wybory, kto ma mnie w danym miesiącu odwiedzić, bo miałem prawo do jednego widzenia. Najgorsze były próby złamania mnie. Od osób udających współwięźniów ciągle słyszałem, że zniszczą moją rodzinę, aresztują żonę, a córkę zamkną w ośrodku, że łatwo można wgrać na mój telefon lub komputer pornografię dziecięcą i ten skandal mnie zniszczy. No, chyba że zeznam coś na samorządowców związanych z opozycją.

Ma pan jakieś dowody? Jako osoba z zarzutami może pan w swojej sprawie mówić co chce, nawet kłamać…

— W normalnie funkcjonującym kraju prokuratura by to wyjaśniła, a u nas z góry stwierdziła, że to, co mówię, jest „niewiarygodne”. Poczekam, aż będziemy żyli w wolnym kraju.