Merkozy chce kadłubka Unii

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2011-12-06 00:00

GRY POLITYCZNE

Przywołany w tytule dyrektoriat, stworzony przez europejskie media z nazwisk kanclerz Angeli Merkel i prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego, zgodnie z dotychczasowymi traktatami wspólnotowymi jest absolutnie samozwańczy. Realnie stanowi jednak potęgę, której nisko kłania się nie tylko zdecydowana większość państw Unii Europejskiej, ale przede wszystkim brukselska centrala.

W kryzysowej sytuacji inicjatywa wypadła z rąk Jose Manuela Barroso (komisja) i Hermana Van Rompuya (rada), a Jerzy Buzek (parlament) w swoim stylu koncentruje się na opowiadaniu o ładnej pogodzie. Merkozy usunął w cień formalnych decydentów i wczoraj ogłosił plan nie kolejnej nowelizacji istniejących traktatów, lecz podpisania najpóźniej w marcu całkiem nowego, regulującego zarządzanie Eurolandem.

Realizacja takiego kadłubowego planu oznaczałaby klęskę idei premiera Donalda Tuska, aby państwa stojące w kolejce do strefy euro uczestniczyły, choćby biernie, w jej pracach. Okoliczność, że projekt objawił się akurat na finiszu polskiej prezydencji Rady Unii Europejskiej, ma wydźwięk wręcz tragikomiczny.

Na razie pozostaje samopocieszanie się, że najbliższy szczyt szefów państw i rządów 8-9 grudnia w Brukseli zajmie się raportem o stanie Eurolandu przedstawianym przez przewodniczącego Hermana Van Rompuya, a nie pomysłem francusko-niemieckim. W piątek wieczorem może się jednak okazać, że Merkozy postawił polską prezydencję do kąta.

Rewolucyjnym traktatowym pomysłem dyrektoriatu jest zasada, że w Eurolandzie nie obowiązywałaby jednomyślność, lecz jakaś większość kwalifikowana.

Zabezpieczałoby to przed fochami, powiedzmy, Irlandii, gdzie referendum zatwierdzające nowy traktat także byłoby obligatoryjne, ale jego ewentualnym wynikiem negatywnym nikt by się nie przejmował. Automatyczne byłyby kary dla państw, które nie przestrzegałyby trzyprocentowego pułapu deficytu finansów publicznych.

Idąc dalej, także usuwanie z Eurolandu, powiedzmy, Grecji za życie ponad stan czy Słowacji za odmowę solidarnego udziału w akcji ratunkowej zapewne nie wymagałoby zgody samych zainteresowanych. Ciekawe tylko, jak Europejski Bank Centralny zareagowałby, gdyby wyrzucone państwo… jednostronnie proklamowało używanie euro, niczym Kosowo czy Czarnogóra.

Przyczyną wszystkich problemów prawnych są błędy popełnione nie tylko przy wprowadzaniu wspólnej waluty, ale w ogóle przy tworzeniu i poszerzaniu UE. Na przykład sytuację Polski zasadniczo uprościłaby zasada, że unijne członkostwo automatycznie oznacza wprowadzenie euro.

To radykalnie podniosłoby próg akcesyjny, bo decydowałoby nie tylko zamknięcie negocjacji, lecz spełnienie kryteriów z Maastricht. Wielka Brytania i Dania zaś, które w 1973 r. wstępowały przecież do zdecydowanie luźniejszej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej i później zagwarantowały sobie utrzymanie narodowych walut, zamieniłyby członkostwo na status Szwajcarii czy Norwegii, pozostając w Europejskim Obszarze Gospodarczym. Gdyby granice Unii i Eurolandu się pokrywały, o ileż wszystko byłoby prostsze…