Przy różnym akompaniamencie. Od sałatek —do skwierczącego grilla. W czasie kanikuły od mocnych alkoholi coś nas odrzuca. Czerwone wina też nie wzbudzają entuzjazmu. W ogrodowej scenerii — w konsekwencji — rozpanoszyły się białe. Głównie te podstawowe, lepsze piją ryzykanci. Każdy leciutki powiew zdmuchnie od razu szykujące się właśnie na wybieg, zwiewne winne aromaty.
Monopol przeciętności?
Niekoniecznie. Są inni niedoceniani przyjaciele. Nielicznym dane jest objawić nam różowe wdzięki. Tak, to wina rose. Przez wielu wykreślone — za przykre doświadczenia z przeszłości... Kojarzą się, niestety, z cienką półsłodką taniochą. To dla nich bardzo niesprawiedliwe. Nie każde białe musi smakować jak Sofia, nie każde zaś różowe jak Mateus — w swoich charakterystycznych butelkowych biodrówkach. Różowych win mamy całą gamę, w tym wiele znakomitych. Od lekko alkoholowych aż po te mocniejsze (13-14-procentowe). Od półsłodkich do wytrawnych. Od delikatnie przyróżowionych do tych o potężnie zaznaczonych rumieńcach. O dziwo: wiele z nich nadal można dostać po całkiem atrakcyjnych cenach.
Żaden półprodukt!
Wielu uznanych producentów oferuje również rose. Ale jedynie tych, co wytwarzają wina czerwone. Dlaczego? Praktycznie wszystkie różowe (z wyjątkiem szampanów) wytwarza się dokładnie z tych samych szczepów, z których później powstają ich czerwoni pobratymcy. Technologia też w sumie jest podobna. Z wyjątkiem wczesnego odsysania — z francuska: saignee. Inspiracją dla nazwy były, ponoć dobre na wszystko, skuteczne upusty krwi. Gdy czerwone początkowo wylegują się w beczkach około 14 dni, różowym taki luksus nie jest już przeznaczony. Szybciutko i dyskretnie odprowadzane są na bok od reszty mile drzemiącego towarzystwa. Dlatego nie mogą przechwycić później kolorów i garbników z potajemnie miażdżonych wcześniej skórek winogron. Długość początkowego, wspólnego etapu podróży nie pozostaje jednak bez echa. Determinuje późniejszy styl naszego rose.
Globaliści
Nie próbujmy identyfikować rose z kontynentem, krajem, nawet regionem. To winni globaliści. Nie przypisujmy go żadnym szczepom, nawet w stałych układach towarzyskich. Tych może być naprawdę dużo. W Tavel używa się np. tych samych, z których powstają wytwarzane przez miedzę czerwone Chateauneuf-du-Pape. Może właśnie dlatego różowym z tego regionu tak namiętnie raczył się Ernest Hemingway. Choć w swoim hiszpańskim, bardziej jeszcze zaróżowionym, okresie wolał lokalne rosado. Niektórzy twierdzą, że właśnie jemu to bił niegdyś w Hiszpanii ów słynny dzwon.
Jak wybierać?
Najpierw określmy oczekiwania. Rozwiązania znajdziemy na etykiecie. Wytrawne/półwytrawne, lżejsze czy o większej zawartości alkoholu? Również szczep. Jeżeli preferujemy jakiś wśród czerwonych — warto się go trzymać. Cabernet Sauvignon, Merlot, Shiraz, nawet Nebbiolo (Barolo) — wszystkie tam znajdziemy. Z win wybierajmy jedynie te najmłodsze. Co do kraju — również można iść po tropie czerwonych oblubieńców. Nie bójmy się Francuzów. Wpadek raczej nie będzie. Różowe wytwarzane są tam z założeniem szybkiego picia! Szukając eleganckich, rześkich, o bardziej wyrażonej wytrawności, rozglądajmy się w Bandol, Bordeaux czy Marsannay. Po lepiej zbudowane, bardziej rustykalne kierujmy się do Tavel czy Langwedocji. Choć kłania się nam tutaj również hiszpańskie rosado: z Navarry czy słynnej Riojy.
Grzechu warta jest też Portugalia. Lżejsze, półwytrawne zawsze znajdziemy w Anjo czy Lambrusco. Klasą samą w sobie są różowe z Nowego Świata. Z Argentyny, Australii, Chile czy odległej Południowej Afryki. Nawet te anemiczne, z Kalifornii, mogą nas czasem zaskoczyć. Prawdziwa winna międzynarodówka! Ale by ruszyć letnią bryłę świata, spełnić musi warunek. Rose powinno być mocno schłodzone!