Podczas gdy na targach MSPO w Kielcach podpisywane są kolejne listy intencyjne i ogłaszane wielomiliardowe projekty, pojawia się pytanie: czy polski przemysł obronny jest w stanie skonsumować te środki i przekuć je w realny impuls gospodarczy? Zaproszeni do studia Pulsu Biznesu eksperci wskazują, że obecny model jest niewydolny.
Polskie firmy nie czują zbojeniowego boomu
Tomasz Smura, dyrektor programowy Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego, przytoczył dane z raportu opartego na badaniu 200 polskich przedsiębiorców z branży.
– 40 proc. respondentów zadeklarowało, że kompletnie nie czuje fali pieniędzy, która pojawiła się na rynku. Przedsiębiorcy nie widzą kompleksowej strategii państwa, a istniejące prawo, zwłaszcza w zakresie zamówień publicznych, postrzegają jako barierę, a nie wsparcie – wyjaśnia Tomasz Smura.
Głównym problemem jest to, że ogromne środki na kluczowe systemy uzbrojenia trafiają do Stanów Zjednoczonych czy Korei Południowej. Pieniądze wydawane są na gotowe produkty, często na kredyt, który trzeba będzie spłacić. Jak wskazują eksperci, tworzy to błędne koło – bez zamówień krajowe firmy nie rozwijają się, a wojsko nie ma od kogo kupować w Polsce.
Szansa w "Segmencie B" i prywatnym kapitale
Jacek Bartosiak, założyciel think-tanku Strategy&Future, zaapelował o zmianę myślenia. Jego zdaniem, obok tradycyjnych zbrojeń (czołgi, samoloty), Polska musi postawić na tzw. "segment B" – drony, robotykę i automatykę.
– Potrzebna jest absolutna deregulacja w tych dziedzinach, coś na kształt ustawy Wilczka. To pozwoliłoby wyzwolić energię prywatnego, polskiego kapitału, który do tej pory nie inwestował w zbrojenia. Jeśli tego nie zrobimy, za chwilę będziemy kupować drogie systemy od Niemców, którzy już to robią – ostrzegał Bartosiak.