Mini Cooper SE: szczeniak na krótkiej smyczy

Marcin BołtrykMarcin Bołtryk
opublikowano: 2025-02-21 11:17

Mini daje ogromnie dużo frajdy z jazdy. Trzeba jednak pilnować kilku zasad. Można też nie pilnować. Wtedy się zmęczysz.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Czy szczoteczką do zębów można czyścić lamperię? Oczywiście! A biegać w butach do narciarstwa zjazdowego? Jak najbardziej da się! Tak samo jak odkręcać śruby nożem, kroić łyżką czy zdejmować izolację z kabla cążkami do paznokci. Można nie znaczy jednak, że się powinno. Życie jest dużo łatwiejsze, jeśli przedmiotów używamy zgodnie z ich przeznaczeniem. I właśnie z tego powodu nie zabieraj elektrycznego Mini Coopera w dalekie trasy, chociaż oczywiście można.

Frajda w korku

Najnowsza odsłona Mini Coopera jest urocza. To jedno z tych aut, które rozczulają wyglądem i do których pasują szalone kolory lakierów. Jest sympatyczny, milusi, słodki, uroczy, a nawet zniewalający. Ma mnóstwo wad wynikających z charakteru. Jest ciasny, ma żenującą przestrzeń bagażową (210 l), tylna kanapa jest w zasadzie dla… zasady, bo siedzenie tam to tortura. Ale tak ma być. I szczerze mówiąc, świetnie, że tak jest.

Klasyczne trzydrzwiowe Mini wciąż ma wielbicieli, którzy kochają je właśnie za ten ciasnawy lub, jak kto woli, przytulny charakterek. Inżynierowie Mini wykonali dobrą pracę, nie ingerując w ów swoisty temperamencik. Poza „wadami” wynikającym z charakteru Mini Cooper ma też wywodzące się z niego zalety (to właśnie dla tych zalet przechodzi się obojętnie obok wad). Największą z nich (poza słodką aparycją) jest prowadzenie. Gokartowe. Prowadzenie tego auta (niezależnie od mocy napędu) to czysta frajda. Człowiek sam do siebie się uśmiecha. Nieważne, jak dynamicznie jedziesz, nieważne, jak trudny dzień cię czeka, i nieważne, że dzieciak się drze z tylnej kanapy (wiecie, ciasno) – jesteś w doskonałym nastroju. Mini Cooperem po prostu chce się jeździć. To czysta przyjemność. A najbliżej jej właśnie do frajdy jeżdżenia gokartem. Ba! W Mini nawet w korku stoi się jakoś fajniej. I to nie tylko uczucie kierowcy, lecz także postronnych, bo na Mini przyjemnie się patrzy. I to jest jego bezapelacyjnie największa zaleta. Jak jest, jeśli z tego słodziaka zrobili słodziaka na prąd? Dokładnie tak samo.

Bez wycieczek

Trzydrzwiowe ciałko Mini Coopera jest ulepione z myślą o egzystencji w miejskiej przestrzeni. Tam jego skromne wymiary urastają do zalet, a zwrotność ułatwia miejskie życie. To, co jest zaletą w mieście, bywa wadą w trasie. I choć nikt nie będzie ci sugerował, że Mini Cooper w trasę się nie nadaje, to sam się do tego przekonasz, zabierając je na dłuższą wycieczkę, nie daj Boże z większym bagażem (po złożeniu tylnej kanapy przestrzeń bagażowa to jedynie 730 l). Jeśli owe wycieczki realizujesz z rzadka, dasz radę. Jeśli trasa to twoje częste zajęcie, potniesz się – nawet jeśli do owego cięcia będziesz miał jedynie papier toaletowy. Zatem miasto! A jeśli tak, to… nie ma znaczenia, jaki rodzaj napędu wybierzesz. W mieście nie zauważysz cech, które większość traktuje jako wadę elektryka – zasięgu.

Mini Cooper na prąd występuje w dwóch odmianach. Słabszej i mocniejszej. Pierwsza (Mini Cooper E) ma: baterię o pojemności 36,6 kWh, moc 184 KM i 7,3 s od 0 do 100 km/h oraz obiecany zasięg 300 km. Cyferki dla drugiej wersji (Mini Cooper SE) to: 49,2 kWh, 218 KM, 6,7 s i nawet 400 km. Spędziłem kilka dni z tym drugim gagatkiem. I mam kilka wniosków.

Układ idealny

Wniosek nr 1 – Mini Cooper jest autem z zasady miejskim. Mini Cooper z napędem elektrycznym jest miejski jeszcze bardziej. Realny wielkomiejski zasięg to (ostatnio były mrozy) około 280 km. Jak to mówią: świat i ludzie. Mało kto w mieście potrzebuje więcej. Lokalna bezemisyjność, cisza – to cechy sprzyjające mieszkańcom miasta. Możliwość jazdy buspasami i darmowe parkowanie – to cechy sprzyjające kierowcy Mini. A skoro tak… to po co nam spalinowy Mini Cooper?

Wniosek nr 2 – Trasa? Unikaj jak ognia. Krótki rozstaw osi, twarde zawieszenie, ciasnota. Szybko się zmęczysz. Jeśli już musisz w trasę, to przyda ci się ta informacja: stosunkowo niewielki akumulator i brak ambicji podróżniczych oznacza, że maksymalna moc ładowania to 95 kW (70 kW w Cooperze E). Czyli da się i to nie spędzając na stacjach ładowania kilku godzin. Ale doprawdy nie warto, bo czy to elektryczny, czy spalinowy, Mini Cooper w trasę się nie nadaje (i znowu – to po co jest spalinowy?).

Wniosek nr 3 – wypada zadbać o układ idealny. Czyli dopasować auto do swojego lifestyle’u. Co do zasady małe Mini raczej nie jest jedynym autem w rodzinie. Nie jest też autem tanim (wszak to segment premium). Zatem układ idealny dla takiego auta to: dom pod miastem z wallboxem w garażu i spalinowe auto w trasę. W tym układzie Mini Cooper E (SE też) sprawdzi się idealnie, a ty nie zauważysz żadnych wad posiadania elektryka, a jedynie same zalety i prawdopodobnie ani razu nie odwiedzisz publicznej stacji ładowania. Chyba że podczas zakupów (tylko pamiętaj: małe te zakupy!).

Smycz i kasa

Ceny? Tanio nie jest. Wersja E startuje od 146,5 tys. zł, SE od 164 tys. zł. Ale nietrudno otrzeć się o granicę 200 tys. Sporo jak na drugie auto, ale kto bogatemu zabroni. W zamian doskonale prowadzący się samochód z ascetycznym, ale urzekającym wnętrzem, wkurzającym podłokietnikiem kierowcy (niewygodny jak jasna cholera!), mały bagażnik i tylna kanapa, która kanapą jest jedynie z nazwy. I do tego urok. Tony uroku. Mini Cooper jest motoryzacyjnym odpowiednikiem szczeniaczka. Uśmiechniętego, merdającego i cieszącego serce. Natychmiast masz ochotę go wytarmosić, przytulić i się z nim bawić. W ogóle nie zwracając uwagi na to, że przed chwilą defekował na dywanie.

Mini jest rasowym szczeniaczkiem (tanio nie będzie), ale możesz mieć z niego pożytek i może ci przynieść ogromną radość. Warunek jeden. Musi nosić smycz. Jak długą? Sięgającą maksymalnie 20 km od rogatek miasta.