Kapitan dyryguje łyżeczką
Być może, lecz w tym szaleństwie jest metoda. Cztery mocne głowy układają przepis na ozłocony zyskami rodzinny biznes.
Kilka kwadransów pośród szaleńczo jadących tirów ze Wschodu i zaczyna się nieco inny, niewarszawski już świat. Tuż przy obwodnicy Garwolina stoi okazała siedziba i magazyny z wybitym jak wół neonem: Lechpol. Tu nawet nazwa jest na opak wielkomiejskim modom, podobnie jak konstrukcja firmy. Raz, że rodzinna. Dwa, że już całkiem niemała i w wielu segmentach rzucająca — skutecznie — wyzwanie samemu Samsungowi. Trzy, że ograniczająca własną zachłanność. Już na wejściu Zbigniew Leszek, szef i założyciel Lechpolu, rzuca: — Pan pyta o giełdę, agresywną strategię, podejmowanie dużego ryzyka. Ja odpowiadam, że nigdy nie miałem zakusów, żeby tworzyć ogromną organizację. Chciałem tylko, żeby jej kapitał pozwolił na długofalowy stabilny rozwój, kiedy chłopcy przyjdą do firmy.
Zew kaczki
Trudno się wyzbyć wrażenia, że Leszek senior miał długofalowy plan co do swoich „chłopców” i pewność, że prędzej czy później poczują zew wspólnej krwi i powrócą do rodzinnego miasteczka. Jak to szło u Mirona...