MUZYCY NIE GARDZĄ JUŻ GRANIEM W HOTELACH
Około 70 proc. imprez estradowych znalazło się w szarej strefie
WYŻSZOŚĆ PODAŻY: Dobry produkt artystyczny będzie powodował zwiększenie popytu na tego typu usługi — uważa Andrzej Sowiński z PAGART-u.
DISCO-POLO: Niestety, nie mamy zbyt wielu klientów wyrobionych muzycznie. Zdarza się, że najpierw proszą, by nie grać disco-polo. Jednak w trakcie imprezy zaczynają się domagać tego repertuaru — mówi Maciej Czarnecki, prezes Stowarzyszenia Muzyków Rozrywkowych w Polsce.
OD UCHA DO UCHA: W branży liczą się kontakty personalne, a nie wielkość agencji. Mała i prężna firma może „załatwić” kolosa, jeśli ma lepsze dojścia do klienta i wykonawcy — twierdzi Maria Gudaniec z PAGART-u.
W latach realnego socjalizmu zawód muzyka rozrywkowego dawał możliwość zarobków zupełnie nierealnych dla przeciętnego zjadacza chleba. Lata realnego kapitalizmu przewartościowały zupełnie tę rzeczywistość. Dobrze zarabiają tylko gwiazdy. Dla pozostałych liczy się każda propozycja.
Popyt na żywą muzykę bardzo się przewartościował w ostatnich latach. Kiedyś gros artystów zatrudniały zakłady gastronomiczne. Dobrzy i mający odpowiednią siłę przebicia jechali na zagraniczne kontrakty. Teraz szukają zatrudnienia na prywatnych bankietach imieninowych czy weselach. Dobrym klientem jest duża firma, pragnąca ozdobić akcję promocyjną artystyczną oprawą.
One-man-band
Zapotrzebowanie na usługi muzyków jest bardzo zróżnicowane. Najczęściej są zapraszani na tanie imprezy. Nie zarabiają zatem wiele.
— Najchętniej się zatrudnia one-man-band — śmieje się Maciej Czarnecki, prezes Stowarzyszenia Muzyków Rozrywkowych w Polsce.
Ale coraz częściej angażuje się też całe zespoły, grające praktycznie każdą muzykę. Można wynająć grupę rockową, jazzową czy kwartet smyczków. Zdarza się, że na prywatnych przyjęciach wystąpi znany wykonawca. Wszystko zależy od ceny.
— Oczekiwania klientów są bardzo zróżnicowane. Zagraniczne duże firmy, którym zależy na prestiżu, wynajmują na swoje imprezy głównie wykonawców muzyki poważnej. Typowi biznesmeni gustują w artystach estradowych. Wiele znanych gwiazd nie stroni przed prywatnymi imprezami. Występuje także zjawisko gwiazd lokalnych, błyszczących tylko w pewnym środowisku lub w danym rejonie. Na nie jest chyba największy popyt — uważa Andrzej Sowiński z PAGART-u.
— Działają tutaj normalne zasady rynkowe. Jeśli klient nie chce wydać dużo pieniędzy na dobrych artystów, to dajemy mu propozycję tańszą i oczywiście gorszą. Uważamy jednak, że istnieje pewna granica, której nie należy przekraczać. Tani i kiepscy wykonawcy psują opinię agencji — twierdzi Anna Gogacz, właścicielka agencji Alegra-Ivent.
Zmienił się również stosunek samych artystów do występów stricte zarobkowych. Dla wielu jeszcze niedawno taka działalność całkowicie była nie do zaakceptowania. Uważali, po prostu, że nie licuje z ich artystycznym powołaniem.
Mniej wybredni
— Mentalność muzyków bardzo się zmieniła. Jeszcze siedem lat temu propozycja zagrania w hotelu Marriott byłaby szczytem obrazy. Teraz na ogół nikt nie gardzi taką ofertą. Traktują to nawet jako normalną działalność koncertową — mówi Anna Gogacz.
Dla wielu muzyków skurczyła się możliwość zarobku w ich zawodzie. Muszą nieraz traktować go bardziej jak hobby niż profesję i szukać innych źródeł utrzymania. Lokale, gdzie można było „pograć do kotleta”, praktycznie przestały istnieć.
— W latach 80. w Warszawie, było ponad czterdzieści lokali gastronomicznych zatrudniających muzyków. Teraz ten rynek dla nas jest praktycznie skończony — twierdzi Maciej Czarnecki.
Skończyły się też niezwykle lukratywne kontrakty zagraniczne.
— Przestało to się całkowicie opłacać. W Polsce w lokalu zarabia się przeciętnie około 100 zł dziennie. Na wyjeździe można wyciągnąć co najwyżej równowartość 120 zł. Przy wliczeniu dojazdu i wszelkich innych dolegliwości związanych z wyjazdem jest to zupełnie nieopłacalne — twierdzi Maciej Czarnecki.
— Kiedyś wyjeżdżali najlepsi. Teraz wyjeżdżają bezrobotni — dodaje Andrzej Sowiński.
— Dla dawnego obozu socjalistycznego nasza muzyka była elementem Zachodu. To był kiedyś ogromny rynek dla naszych artystów — dopowiada Maria Gudaniec z PAGART-u.
Pracownicy PAGART-u uważają, że za granicą można jeszcze sprzedać świetnie musicale i operetki. Artyści estradowi praktycznie nie mają żadnych szans.
W opiekę agencji
„Opiekę” nad muzykami starają się roztoczyć liczne agencje impresaryjne. Muzycy oceniają je często niezbyt przychylnie. Głównym polem konfliktu jest pobierana prowizja i stawiane wymagania. Specyfika zawodu sprzyja raczej rozwojowi szarej strefy.
— Pomniejsi muzycy są grupą zawodową, która świetnie sobie radzi teraz w szarej strefie. Oceniam, że tak jest obsługiwane około 70 proc. imprez estradowych — uważa Maciej Czarnecki.
Jednak najlepsze kontrakty można zazwyczaj załatwić przez pośredników. Takich podmiotów jest bardzo dużo. Większość powstaje jako chwilowe efemerydy. Nielicznym udało się nieźle rozwinąć, zawłaszczając pewne segmenty rynkumuzycznego.
— Praktycznie każdy mógł założyć taką agencję. Wielu z początku myślało, że to jeden z najprostszych interesów. Jednak tutaj trzeba łączyć znajomość branży z działaniami marketingowymi — uważa Anna Gogacz.
Prowadzenie takiej działalności zmusza do pogodzenia oczekiwań klienta z wymaganiami artysty. Umiejętność łączenia tych dwóch elementów jest podstawową umiejętnością agenta. Czasami musi również umieć odmówić, jeśli klient ma nierealne oczekiwania.
— Zdarzają się bardzo dziwne zamówienia. Raz jeden klient chciał zastrzec w umowie wypicie „brudzia” z artystą — opowiada Andrzej Sowiński.
Ratunek w klasie średniej
Przyszłość branży usług muzycznych jest postrzegana bardzo różnie. Według większości impresariów, popyt będzie rósł wraz z rozwijaniem się klasy średniej. To ona najchętniej wynajmuje muzyków na imprezy prywatne. Dla wielu artystów na świecie jest to najszerszy i najpewniejszy rynek. Są również głosy dość pesymistyczne. Niektóre agencje skarżą się na spadek zamówień od firm.
— Według nas, od dwóch lat popyt nie rośnie. Obawiamy się, że może wkrótce zmaleć. Firmy oszczędzają. W ramach promocji wolą zainwestować pieniądze w coś bardziej trwałego niż bankiet z dobrą muzyką — skarży się Anna Gogacz.
Grzegorz Zięba
fot. autor