
PB: Przez siedem lat pracował pan spokojnie jako inżynier oprogramowania, by później ściągnąć na swoją głowę gromy jako twórca kanału internetowego, poruszającego tak kontrowersyjne tematy, jak aborcja, pedofile w sutannach i LGBT. Po co to panu?
Szymon Pękala: Moja przygoda na YouTubie trwa już pięć lat. Poprzedziła ją refleksja nad tym, że znów uznanie na świecie zyskują pomysły, które już kiedyś skończyły się źle — jak ten, by dzielić ludzi na swoich i obcych, mądrych i głupich oraz dobrych i złych. Zastanawiałem się, co mogę zrobić, by chociaż niektórzy z nas zrozumieli, że to droga donikąd. Zacząłem od dodawania polskich napisów do anglojęzycznych materiałów, pomagających ujrzeć rzeczywistość w jej całej złożoności. Później przerzuciłem się na publikowanie własnych treści. Zawsze uważałem, że żadna sporna kwestia ma nie tylko dwie strony. I do takiego patrzenia, umykającego czarno-białym schematom, próbuję przekonać swoich odbiorców.
Nienawistne reakcje na niektóre pana filmy każą stwierdzić, że jest to praca na ugorze...
Nie atakują mnie ludzie o umiarkowanych poglądach zarówno lewicowych, jak prawicowych. Przeciwnie — z ich strony spotykam się na ogół z życzliwością. Za większością negatywnych uwag stoi garstka osób ze światopoglądowych krańców: radykalni konserwatyści lub ekstremalni progresywiści. Ci drudzy w krytyce i zagniewaniu są głośniejsi. Oskarżają mnie o fundamentalizm i fanatyzm. Konserwatyści nie afiszują się ze swoim oburzeniem, tylko piszą do mnie indywidualnie wiadomości z groźbami: albo usunie pan ten film z internetu, albo widzimy się w sądzie.
Ugiął się pan kiedyś przed żądaniami zdjęcia jakiegoś materiału?
Nie. Żadnego materiału dotychczas nie usunąłem, a mimo to nikt nie podjął zapowiadanych wobec mnie kroków prawnych. Najwidoczniej groźby od początku były blefem lub moi krytycy uznali, że nie mają argumentów do użycia w sądzie.
Dążenie do bycia maksymalnie obiektywnym i bezstronnym, jak widać, nie chroni przed krytyką...
Absolutnie nie należę do osób, które starają się nie opowiadać po żadnej ze stron. Są sprawy, w których zajmuję jednoznaczne stanowisko, choć zawsze z zastrzeżeniem, że mój adwersarz też może mieć swoje racje. Żeby była jasność: konstruktywna krytyka jest zawsze mile widziana. Nie jestem nieomylny. Negatywny, lecz merytoryczny feedback — mówiąc biznesowym językiem — uważam za bardzo cenny. Dzięki niemu mogę ulepszać swoje treści, ale przede wszystkim widzieć różne zjawiska i problemy społeczne w szerszym kontekście.
Tymczasem niektórzy z nas są całkowicie nieodporni na krytykę, nawet przeciwne poglądy wytrącają ich z równowagi. Ta hiperwrażliwość cechuje zwłaszcza pokolenie płatków śniegu…
Śnieżynki, czyli przeważnie młode osoby, są na tyle delikatne, że rozpadają się pod wpływem najmniejszego dotknięcia. Ten opis pasuje jednak do współczesnych realiów anglosaskich. Polska specyfika jest inna. Syndromu płatków śniegu nie łączyłbym u nas z wiekiem, ale z brakiem wystawienia na negatywne bodźce. Hiperwrażliwość częściej może być problemem ludzi starszych. Łatwo sobie wyobrazić osoby z mniejszych miejscowości, które przeżyły kilkadziesiąt lat bez kontaktu z poglądami, wartościami i postawami odległymi od ich tradycyjnej katolickiej religijności. Gdy nagle stykają się z odmiennym światopoglądem, doznają szoku. Reakcją na nowe, nieznane i obce często jest oburzenie i zgorszenie, a w konsekwencji jeszcze większe zamknięcie się w swojej społecznej bańce.

Podczas gdy tradycjonaliści pod hasłem obrazy uczuć religijnych bojkotują sztuki teatralne, ulubionym zajęciem postępowców jest blokowanie debat na tematy mogące wywołać czyjś dyskomfort…
…czego doświadcza m.in. lewicowa skądinąd Monika Jaruzelska. Gdy zapowiada, że w jej programie publicystycznym pojawi się ktoś o zdecydowanie konserwatywnych poglądach, progresiści próbują ją przekonać, że rozmowa z tymi rzekomo groźnymi ludźmi to normalizacja prawicowego ekstremizmu i osoby te należałoby odciąć od mediów.
Czy my wszyscy, bez względu na światopogląd, nie powinniśmy wyhodować sobie nieco grubszej skóry?
Jeśli tego nie zrobimy z własnej inicjatywy, mogą nas do tego zmusić realia społeczne, gospodarcze, ale też geopolityczne. Pamiętam, jak w 2014 r. moi koledzy ze studiów mówili zdziwieni: a myśleliśmy, że już nigdy nie będzie wojny w Europie. Aneksja Krymu wybudziła wiele osób ze snu o końcu historii, czyli z przekonania o nieuchronności zwycięstwa zasad rynkowych i demokratycznych nad logiką przemocy w stosunkach między państwami. Jeśli ktoś później miał jeszcze resztki tej wiary, stracił je na początku tego roku, gdy Rosja rozpoczęła pełnowymiarową wojnę z Ukrainą. Ale choć pragmatyczne spojrzenie jest lepsze od naiwnego, trzeba uważać, by nie popaść w drugą skrajność, oznaczającą kompletną gruboskórność, brak empatii czy nawet uznawanie rozwiązań siłowych za coś normalnego w relacjach międzyludzkich.
Jak zasiadać do rozmów z tymi, z którymi się nie zgadzamy?
Z domniemaniem dobrej woli tych osób. Często mamy te same cele: więcej dobrobytu, szczęścia, spokoju, a tylko inne pomysły na ich realizację. W czasach internetowych baniek i fake newsów coraz trudniej jednak dojść do porozumienia i spojrzeć na drugiego człowieka bez ideologicznych uprzedzeń.
A jeśli mimo najlepszych chęci stracimy kontrolę nad swoimi emocjami?
Jeśli coś rozgrzewa opinię publiczną, prawdopodobnie mamy do czynienia ze skomplikowaną sprawą, proszącą się o wielopoziomową ocenę. Ta z kolei wymaga zatrzymania się i dostrzeżenia racji obu stron. Żadnego konfliktu nie należy natomiast degradować do symetryzmu, który zakłada, że prawda leży pośrodku lub że dwie strony są tak samo winne.
Weź udział w konferencji online “Komunikacja menedżerska”, 24 listopada >>
Skoro nie symetryzm, to może… tozależyzm. Co oznacza to słowo, którego jest pan twórcą?
Określenie tak naprawdę ukuli moi odbiorcy, śmiejąc się, że lubię zaczynać odpowiedzi na różne trudne pytania od stwierdzenia: to zależy. Pojęcie zdążyło już zaistnieć w przestrzeni publicznej, a nawet otrzymało wyróżnienie w plebiscycie Młodzieżowe Słowo Roku 2020. Istotą tozależyzmu jest założenie, że żadna kontrowersyjna kwestia nie ma tylko dwóch stron. Jeśli o coś ważnego się spieramy, prawdopodobnie nie jest to spór ludzi mądrych z głupimi, oświeconych z zacofanymi czy dobrych ze złymi, ale spór różnych perspektyw. Przy czym jedno ze stanowisk jest zapewne bliższe prawdy. To jednak nie powód, by lekceważyć racje i argumenty adwersarza.
Kto jest dla pana mistrzem w patrzeniu na sprawy w szerokim kontekście?
Nie mam uświadomionego autorytetu, choć bliscy są mi Tolkien i Lewis, twórcy Śródziemia i Narnii. Fascynacja ich poglądami, wrażliwością, optymizmem na przekór obłędowi stawiania za wszelką cenę na swoim znajduje zapewne odzwierciedlenie w moich treściach.

Czy nie chciałby pan być dla swoich odbiorców kimś w rodzaju guru?
Przyjemnie jest dostać wiadomość, że zmieniłem czyjeś spojrzenie na świat lub że ktoś czeka na moje filmy, bo czerpie z nich wiedzę. To całkowicie wyczerpuje moje ambicje. Nigdy nie postrzegałem siebie jako autorytetu, a tym bardziej jako guru. Czuję się spełniony, gdy udaje mi się przekonać tę czy inną osobę do krytycznego myślenia. Jeśli ktoś zgadzałby się ze mną we wszystkim, nie byłoby to dobre.