Na Nosal się wbiega

Agnieszka Ostojska-Badziak
opublikowano: 2004-01-09 00:00

Na jakimś zboczu postanowiła: zmienię swoje życie. Kariera, wielkomiejskie zakątki, stołeczny blichtr poszły w kąt. Pokonały je góry.

Wróciła do Warszawy. Do tego momentu przez 10 lat pracowała w hotelu Marriott. Kiedyś — z wykształcenia gastronomik po SGGW — zaczynała w Orbisie. I do niego wróciła — tym razem do biura zarządu. A pod koniec 2000 roku dowiedziała się, że mogłaby się starać o stanowisko dyrektora w zakopiańskim hotelu Kasprowy. Nie wahała się. 1 stycznia 2001 roku zaczęła pod Tatrami pracę.

Znajomi zazdroszczą, że tak jej się ułożyło: dobra robota blisko gór.

Na ścianie gabinetu pani dyrektor Kasprowego wiszą certyfikaty. Nie żadne ISO, ale poświadczenia czarno na białym, że zdobyła trzy 4-tysięczniki i 3,5-tysięcznik w Szwajcarii.

— Były po drodze. Tak wyszło... — mówi skromnie.

Jej ulubioną górą jest Grossglockner — najwyższy szczyt Austrii (3798 m n.p.m.). Stanęła na nim dwukrotnie.

— Nie za trudna, wchodzi się na „normalnym tlenie”. Przyjazna dla kobiety. Ale najwięcej razy byłam na Giewoncie: wdrapuję się tam zawsze na początek i koniec sezonu — mówi Zofia Cybulska.

Od Czerwonych Wierchów

Studia. W górach była zaledwie kilka razy. Typ towarzyski, mało sportowy — mawiała o sobie. Nauczyciel kiedyś chciał ją nauczyć jeździć na nartach.

— Zjechałam raz na krechę i potem trzeba było podchodzić, bo nie było wyciągów. Nogi bolały... Nie spodobało mi się — wspomina Zofia Cybulska.

Przerwa. Długa.

A potem... Zaczęło się niewinnie, mimochodem, bo od Czerwonych Wierchów w 1992 roku. Pierwszy w życiu zdobyty szczyt! Urzekło ją szczęście, gdy stanęła na wierchu.

— Coś się wtedy we mnie otworzyło — sumuje Zofia Cybulska.

Z koleżanką przeszły wówczas całe Czerwone Wierchy — od Doliny Kościeliskiej do Doliny Kondratowej — w 12 godzin. Dziś tę samą trasę pokonuje w czasie o połowę krótszym.

Przyjeżdżała w góry dwa, trzy razy w roku. Na początku. Potem częściej. I częściej. W końcu wybrała się na wycieczkę w Alpy — turystyczną, gdzie chodzi się tylko po szlakach.

Włażenie wyżej zaczęło się w roku 1998. Jadąc konnym wozem do Morskiego Oka, podsłuchała rozmowę o biurze przewodnickim, które organizuje wyprawy na Mont Blanc, Gerlach... Zaczepiła rozmawiających — podali adres. Poszła.

W Alpy

Najpierw wyruszyła z przewodnikiem na Gerlach. Pierwsze zetknięcie z uprzężą, asekuracją, liną...

— Łatwa góra. No i spodobało mi się, że jeśli wynajmę przewodnika, to mogę wejść na szczyt, na który nie ma szlaku — mówi o motywach pani dyrektor.

Postawiła sobie cel: Mont Blanc. Udało się dopiero za drugim podejściem, dlatego, że....

— Na tak wysoką górę należy startować z nieco niższej — by przystosować organizm do szybszego wytwarzania czerwonych krwinek. A my — ze względu na pogodę — wystartowaliśmy od razu na Mont Blanc — wyjaśnia Zofia Cybulska.

No i „przyplątała się” choroba wysokogórska. Na 4300 m n.p.m. w schronie poczekała na grupę. Tak zadecydował przewodnik. Po roku bez trudu przeszła dużo trudniejszą drogę na wierzchołek — tzw. travers Mont Blanc.

— Wjeżdża się kolejką z Chamonix na Aiguille du Midi i stamtąd rozpoczyna wspinaczkę na najwyższy alpejski szczyt, zahaczając po drodze o dwa inne czterotysięczniki. Bagatela! 16 godzin marszu i wspinaczki! — wspomina Zofia Cybulska.

Ciągle marzy o zdobyciu — owianego czarną sławą — innego „alpejczyka”: Matterhornu. Na razie przymierzała się dwa razy. Za każdym razem pogoda krzyżowała plany.

Stacja kosmiczna

Po wejściu na Mont Blanc pojechała na trekking do Nepalu. Obok bazy pod Mount Everest wchodzi się na szczyt Kala Pattar (5545 m n.p.m.) — ze spektakularnym widokiem na ośmiotysięczniki, które wydają się stamtąd dostępne jak zakopiański Nosal. Nic, tylko wejść.

— Tyle że na Nosal się wbiega, a na wysokości 5,5 tys. m co 20-30 kroków trzeba przystawać — mówi pani dyrektor.

Do największych swoich wyczynów zalicza jednak Kilimandżaro — 5895 m n.p.m. Twierdzi, że to najtrudniejsza — dotychczas — góra (nie technicznie, lecz „wysiłkowo”). Zdobywa się ją w nocy.

— Na szczycie powinniśmy stanąć o siódmej rano, o spektakularnym świcie. Niestety, przewodnik za wcześnie obudził grupę. Byliśmy tam o szóstej — snuje opowieść Zofia Cybulska.

Kiedy szła na Kilimandżaro, łajała się w myślach: po co ja tam włażę?! Było ciemno — widoki nie nagradzały trudu wędrówki, zimno — 17 stopni poniżej zera, dęło lodowatym wiatrem, a świt, po który wchodzili na górę, zobaczyli w drodze powrotnej.

Do wędrówki trzeba się przygotować psychicznie. Ciężko, obolałe nogi, niedostatek tlenu. Warunki życia w górskich schroniskach odbiegają od standardowych. Można przeżyć szok, zwłaszcza gdy pracuje się w ekskluzywnych hotelach.

— W Nepalu były łazienki — wodę kupowało się w miseczkach. A na „kąpiel” w nich przewodnik pozwalał raz na trzy dni. Są duże różnice temperatur i ludzie łatwo się zaziębiają. To eliminuje z wyprawy. A toalety? Szumnie powiedziane... — śmieje się Zofia Cybulska.

Gdy po 24 dniach trekkingu w Nepalu wysiadła na lotnisku we Frankfurcie, czuła się jakby wylądowała na stacji kosmicznej. Beton, jarzeniówki... A tam inne słońce, cisza, góry, inni ludzie. Inny świat.

Po wyprawie zwykle mawia: „znowu muszę się przebrać za kobietę”.

Plany, plany

Jak każdy dyrektor, lubi statystyki i planowanie. Najnowsze górskie zadanie: korona Tatr — 67 szczytów. Ma ich na koncie 30. Albo wszystkie dwutysięczniki — jest ich 150, a Zofia Cybulska zdobyła 55. Albo żeby stanąć na wszystkich najwyższych szczytach europejskich państw. Poza nią już Grossglockner, wulkan Teide (Teneryfa), Rysy, Gerlach, Mont Blanc i Dufourspitze w Szwajcarii. Na końcu będzie Dania — najwyższa góra ma 175 m. W przyszłym roku chce wejść na Elbrus. I najnowsze, choć niezmienne od kilku lat zadanie zawodowe: doprowadzić do szczęśliwego końca remont hotelu Kasprowy.

Nie zawsze ma czas na wyprawy. Z niektórych rezygnuje. Chciałaby na przykład zdobyć Aconcaguę (6960 m n.p.m.). Niestety najlepszy czas, by się wyprawić na najwyższą górę Ameryki Południowej, przypada na styczeń i luty — a to właśnie w Zakopanem pełnia sezonu.

— Zupełnie nie ma szans, by się wyrwać — martwi się Zofia Cybulska.

Zawsze „pod ręką” pozostają Tatry, można po pracy wejść na Giewont. Rzut beretem.

W poniedziałki

W poniedziałki wśród personelu hotelu Kasprowy w Zakopanem popłoch. Szefowa wróciła z gór! Boże, znowu pewnie wpadła na jakiś genialny pomysł... Po co ona w ogóle chodzi w te góry? — dziwią się pracownicy, w większości górale.

Kiedyś Zofia Cybulska, ceperka, na spotkaniu integracyjnym zapytała, jakie kto ma hobby. Tylko ona wymieniła góry.

Co na górską pasję rodzina? Co na to, że w piątej dekadzie życia na dobre przenicowała swoją codzienność?

— Na początku pukała się w czoło. Najbardziej moja mama. „Oszalała! Na stare lata?” — usłyszałam od niej — mówi pani dyrektor.

Ale kiedy mama po raz pierwszy odwiedziła ją w Zakopanem i zobaczyła olbrzymi hotel, którym córka zarządza, orzekła: gdybyś nie chodziła po górach, to by ci to nie wyszło.

— Góry? Stawia się cel — bardzo realny: szczyt. Trzeba się przygotować: kondycja fizyczna, psychika — czasem trwa to cały rok. Cel zdobywa się trudem, zmęczeniem, własnym potem, często z brakiem tlenu. Jak w życiu — kończy sentencjonalnie Zofia Cybulska.