Nowa ekipa rządowa nie jest szczególnie przywiązana do unijnych symboli. O ile zniknięcie flag z dwunastoma żółtymi gwiazdami na niebieskim tle z oficjalnych wystąpień nie ma większego znaczenia, to ignorowanie reguł fiskalnych już tak. W 2009 r. Polska trafiła na czarną listę Brukseli, gdy okazało się, że światowy kryzys finansowy wypchnął deficyt do 3,6 proc. PKB. Przez siedem lat rząd PO-PSL zmagał się z procedurą nadmiernego deficytu, a zasypywaniu dziury w finansach nie sprzyjało spowolnienie gospodarcze. Po latach wysiłku w ubiegłym roku udało się zbić deficyt do 3,2 proc. i dzięki kosztom, jakie ponosimy przez OFE, Komisja Europejska ugięła się i wymazała nas z czarnej listy. Radość może jednak nie trwać długo, a powrót do nadmiernego deficytu może być bolesny. Ministrowie gospodarczy w rządzie Beaty Szydło swobodnie podchodzą do wspólnego w Unii ograniczenia dla deficytu sektora finansów w wysokości 3 proc. PKB i coraz głośniej słychać, że może on być wyższy.

— Widać wyraźną zmianę nastawienia. Do tej pory mieliśmy średnioterminowy cel dla deficytu strukturalnego w wysokości 1 proc. PKB, co było rozsądne i dawało zapas do reakcji w razie dekoniunktury. Teraz przesuwamy się w stronę 3 proc. deficytu jako celu i w przypadku spowolnienia gospodarki możemy się zmierzyć z szybkim i niebezpiecznymprzyrostem długu publicznego — uważa Piotr Bielski, ekonomista BZ WBK. Jego zdaniem, nie jest zbyt rozsądnym utrzymywać tak wysoki deficyt, jeśli gospodarka rośnie w tempie nieco ponad 3 proc., a tym bardziej dopuszczać możliwość, że będzie on wyższy niż unijne limity.
— Jest zagrożenie, że zostaniemy szybko przywołani do porządkuprzez Komisję Europejską (KE), ale czy natychmiast wrócimy do procedury nadmiernego deficytu, nie jest przesądzone. Na pewno ryzyko takie istnieje, ale konsekwencje, np. w postaci wstrzymanych funduszy unijnych, mogą nam grozić dopiero w dłuższej perspektywie — mówi Piotr Bielski.
Tym bardziej że gorset fiskalny został ostatnio poluzowany Francji ze względu na zamach terrorystyczny i kryzys uchodźców. Pytanie, czy i Polska może liczyć na podobną taryfę ulgową. W przypadku Węgier Bruksela nie była tak wyrozumiała i żeby zmotywować rząd Orbana do bardziej odpowiedzialnej polityki fiskalnej, postraszyła zawieszeniem na 2013 r. 0,5 mld EUR z funduszy spójności. To odpowiadało 0,5 proc. węgierskiego PKB i blisko jednej trzeciej unijnych funduszy na 2013 r.
Poprzedni szef resortu finansów założył, że tegoroczny deficyt uda się zbić do 2,8 proc. PKB. Podobnie sprawy widziała KE, według której ten poziom utrzymany zostanie przez najbliższe lata. Ostatnie dni wskazują jednak, że możemy mieć problem z wypełnieniem prognoz, co oficjalnie przyznają przedstawiciele rządu. Resort finansów zapowiedział nowelizację tegorocznego budżetu i podniesienie deficytu budżetowego o 3,8-3,9 mld zł, do blisko 50 mld zł. Dla ekonomistów to ruch niezrozumiały i niepotrzebny, a dodatkowo niepokoją ich sygnały, że cały sektor finansów publicznych, czyli liczony razem z samorządami i systemem ubezpieczeń społecznych, może w tym roku zanotować lukę powyżej 60 mld zł.
— To 3,5 proc. PKB i dowód, że nie da się zrealizować wszystkich obietnic wyborczych bez destabilizacji finansów publicznych — podkreśla ekonomista BZ WBK.
Dla banku Credit Agricole przekroczenie progu 3 proc. to wystarczający sygnał, by scenariusz objęcia nas procedurą nadmiernego deficytu z wszystkimi konsekwencjami traktować poważnie.
— Byłoby to negatywne dla ratingu Polski i oznaczałoby ryzyko wstrzymania wypłaty pieniędzy — podkreślają ekonomiści banku. O tym, jak jest ono duże, gabinet Beaty Szydło będzie mógł się przekonać już za chwilę. W piątek Warszawę odwiedzi jeden z największych w UE zwolenników reform i odpowiedzialnej polityki budżetowej — Valdis Dombrovskis, wiceszef KE i komisarz ds. euro. W planach ma rozmowę m.in. z nowym ministrem finansów. © Ⓟ