Nalepki podnoszą cenę

Weronika KosmalaWeronika Kosmala
opublikowano: 2015-12-14 22:00

Wlepianie wzroku w kolorową kompozycję nie wystarczy, żeby ocenić wartość obrazu, bo dla ceny istotne bywają też naklejki na tzw. odwrociu

Czasami się zdarza, że w niedługim okresie wylicytowanych zostaje kilka bardzo podobnych prac jednego malarza, przy czym jedna z nich pobija cenowy rekord, a reszta sprzedaje się dość przeciętnie, mieszcząc się spokojnie w przedziałach estymacji. Zakładając, że wszystkie wystawione obiekty pochodziły mniej więcej z tego samego okresu twórczości, znajdowały się w podobnej rangi kolekcjach, a ich wartości artystyczne są raczej takie same, to tym, czym mogą od siebie odbiegać, są właśnie pożółkłe naklejki na odwrociu, czyli z tyłu obrazu.

PAPIERKI WARTOŚCIOWE:
PAPIERKI WARTOŚCIOWE:
Obraz „Fraucymer” Tadeusza Brzozowskiego wylicytowano za 800 tys. zł — między innymi dlatego, że na jego niewidocznej stronie można znaleźć oryginalną naklejkę z głośnej wystawy w nowojorskim MoMA.
DESA UNICUM

Bez względu na to, w jakim są stanie, dokumentują ważną dla rynkowej pozycji historię wystawową — jeśli więc przyjdzie nam do głowy oderwać jakiś odstający papierek z wyblakłym stemplem muzeum, powinniśmy się jak najszybciej rozmyślić, bo na takich porządkach można kiedyś finansowo stracić.

Na wartym 800 tys. zł płótnie Tadeusza Brzozowskiego znajdziemy na odwrociu naklejki wystawowe, które dokumentują udział w nowojorskiej wystawie w Museum of Modern Art w 1961 r.

Nie tylko lico

Próby wskazania najbardziej wyjątkowego dzieła, jakie wystawiono ostatnio na licytację, w napiętym kalendarzu przedświątecznych aukcji, mogłoby nie okazać się takie łatwe. Sztukę współczesną sprzedano ostatnio między innymi w Agrze-Art, w Polswiss Art i w Desie Unicum, gdzie licytacja obiektów z drugiego katalogu zaplanowana została jeszcze na wtorek 15 grudnia. Znając już jednak wyniki sprzedaży prac z pierwszego katalogu, warto przyjrzeć się elementom, które wyróżniają najdrożej sprzedany obraz — dla ułatwienia, żeby analiza była chociaż trochę profesjonalna, oglądane dzieło wypada zdjąć ze ściany. Na wartym 800 tys. zł płótnie Tadeusza Brzozowskiego znajdziemy namalowaną olejną farbą abstrakcyjną kompozycję — to na tzw. licu — na odwrociu natomiast zauważymy dużo mniej urodziwe, bo jakby robocze, naklejki wystawowe. Treść najistotniejszej nalepki dokumentuje udział obrazu w słynnej nowojorskiej wystawie w Museum of Modern Art w 1961 r., czyli zdecydowanie nie w czasach, w których Polska chciałaby się zagranicą chwalić odważną abstrakcją, która nie miała przecieżnic wspólnego z wartościami, jakie pielęgnował dominujący socrealizm. Historia wystawowa szczęśliwie nie sprowadza się jednak zwykle tylko do odklejających się karteczek, bo jest zaznaczona również w przygotowywanych przez wystawców katalogach. Kiedy więc mamy w rękach katalog aukcji i przeczytaliśmy w nim, co znajduje się na odwrociu — które często można też obejrzeć na zdjęciu — dobrze poszukać też takich wyrazów jak „reprodukowany”.

Oznacza to pojawienie się pracy w wystawowym katalogu, w jakiejś monografii czy innej znaczącej publikacji, która z jednej strony podkreśla wyjątkowość obiektu, a z drugiej ułatwia potwierdzanie autentyczności i identyfikację. Chociaż takich dopisków zazwyczaj po prostu nie chce nam się czytać, bo są długie, a nazwy wystaw i tak niewiele nam mówią, kiedy planujemy zakup w charakterze inwestycyjnym, warto zapytać o takie kwestie w galerii — a samemu przyjrzeć się chociaż licu obrazu, nawet jeśli sam termin wydaje nam się wyjątkowo pretensjonalny.

Potargane mszały

Jeśli kierujemy się poszukiwaniami cennych i trochę już nadszarpniętych papierków, pod wieloma względami zadowoli nas wystawiony właśnie na aukcję (odbędzie się 15 grudnia) zestaw kolaży Teresy Rudowicz.

W kategorii nalepek prace właściwie nie ustępują rekordowo sprzedanemu obrazowi Brzozowskiego, ale zamiast kanciasto załamujących się linii i postrzępionych plam intensywnej barwy na licu, znajdziemy na nich kolejne przyklejone papierowe strzępki. Kolaże na płycie z 1960 r. dotarły do kuratora nowojorskiej wystawy, kiedy jej katalog był już właściwie zamknięty, ale z uwagi na wyjątkowy charakter formuły autorki zostały natychmiast zakwalifikowane do wystawy.

Przyklejanie czegoś do powierzchni obrazu zdecydowanie nie było w latach 60. przełomowe, ale wykorzystywanie w sztuce powojennej dawnych zabytkowych manuskryptów i druków, które już same w sobie miały kolekcjonerską wartość, musiało wywrzeć wrażenie.

Teresa Rudowicz układała stonowane w kolorystyce kompozycje, łącząc ze sobą materiały-znaki — od szczątków pokrytych cyrylicą mszałów, przez stare łacińskie rękopisy i przedawnione afisze, po puste opakowania, kawałki tkanin i wycinki ze współczesnych gazet. Utrzymane zwykle w odcieniach bieli, srebra i brązów kolaże nie należą do często spotykanych na aukcjach, chociaż teoretycznie i trochę naiwnie moglibyśmy potraktować je jako inwestycję już z tytułu samych materiałów. Tym razem do budowania wartości wystarczy jednak sam charakter obrazów, który zdaniem ekspertów, pozwala na zespolenie ze sobą czasu i przestrzeni, a nawet, jak u Prousta, przeszłości i teraźniejszości. Gdyby po włączeniu Prousta i tak nie było jeszcze wystarczająco fachowo, jak dodamy, że wszystko rozgrywa się na licu, zrobimy niesamowite wrażenie właściwie dzięki jednemu zdaniu.