W szkole im. Leona Koźmińskiego pracownik niby może tanio studiować za unijną kasę, ale wyłożyć najpierw trzeba sporo. Na kaucję dla uczelni.
W 2006 r. polscy przedsiębiorcy mają kolejną możliwość posyłania pracowników na podyplomowe studia i szkolenia dofinansowane z Europejskiego Funduszu Społecznego. Ich lista zawiera ponad 200 pozycji, w tym kilkanaście ofert studiów kończących się dyplomem Master of Business Administration. Dzięki dotacjom z EFS pracodawcy, którzy decydują się na dokształcenie swoich menedżerów, płacą za ich edukację nawet do 80 proc. taniej. Na dwusemestralne MBA na Uniwersytecie Warszawskim mała lub średnia firma wyda na pracownika tylko ponad 2 tys. zł, przy wyjściowej cenie około 11 tys. zł.
— Dzięki dotacjom z EFS mniej zamożne przedsiębiorstwa mają szansę na podniesienie kwalifikacji pracowników. Wyłożenie dwóch, trzech tysięcy złotych na edukację nie obciąża bardzo firmowego konta. Co innego, jeśli jednorazowo trzeba by było wydać ponad 10 tysięcy złotych — mówi Sławomir Morawiec, zastępca dyrektora handlowego w firmie Kosz z Ciasnej koło Lublińca.
Unijne dofinansowanie studiów skusiło także prezesa jednej z warszawskich spółek z branży IT. Postanowił zafundować dwóm menedżerom dyplom MBA warszawskiej Wyższej Szkoły Zarządzania i Przedsiębiorczości im. Leona Koźmińskiego. Jednak po telefonie na uczelnię aż usiadł ze zdziwienia.
Wyjątek od zasady?
W Koźmińskim studia MBA dostępne w ramach unijnego projektu kosztują 12,5 tys. zł. Po zastosowaniu 80 proc. rabatu (taka maksymalna dopłata jest przewidziana dla małych i średnich firm) czytelnik „PB” powinien zapłacić około 2 tys. zł za osobę. Jednak w przypadku tej uczelni przedsiębiorca musi uiścić... całą kwotę. Jak poinformował „PB” menedżer odpowiedzialny za EFS-owski projekt w Koźmińskim, koszt studiów to 2 tys. zł, ale do tego dochodzi 10,5 tys. zł kaucji. Ma być zwracana firmie w ratach co kilka miesięcy, aż do ukończenia przez jej pracownika studiów. Jeśli ten zrezygnuje przed końcem nauki albo będzie miał ponad 20 proc. nieobecności (obecność studenta na 80 proc. zajęć jest warunkiem koniecznym, aby uczelnia dostała zwrot dotacji z Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości — PARP), to Koźmiński kaucję zatrzyma.
— Przepisy nie zakazują takich praktyk, ale jest to nieetyczne. Uczelnie nie powinny w ten sposób zabezpieczać się czy dyscyplinować studentów, a tym samym ich pracodawców. Zamiast żądać wpłaty całej sumy, mogą wprowadzać odpowiednie zapisy w umowie z firmą, które zagwarantują im np. obecność pracownika na zajęciach — mówi Wioletta Skrzypczyńska, kierownik sekcji wdrażania i monitorowania projektów w zespole instrumentów szkoleniowych PARP.
Jednak można inaczej
Żadna z kilku dotowanych uczelni, które oferują MBA, nie pobiera kaucji. Ich pracownicy pytani, czy stosują takie rozwiązanie, gwałtownie zaprzeczają. Niektórzy podkreślają, że to niezgodne z ideą dofinansowania. Dotacje mają ułatwić polskim firmom dostęp do edukacji, a kaucja staje się poważną barierą.
Zabezpieczyć się można zresztą inaczej i bez uszczerbku dla firm. Na przykład Zachodniopomorska Szkoła Biznesu w Szczecinie w umowie z przedsiębiorcą zastrzega, że w razie przerwania przez pracownika edukacji pracodawca ponosi jej pełne koszty. Natomiast przy zawieraniu umowy firma płaci tylko 20 lub 40 proc. całej kwoty.