Czy ty też zmagasz się z wewnętrzną siłą, która powstrzymuje cię przed robieniem wspaniałych rzeczy, wysłaniem CV do wymarzonej firmy, stanięciem do konkursu dyrektorskiego? Twoja intuicja krzyczy: „Tak, zrób to!”. Po chwili namysłu rezygnujesz jednak z ambitnego planu, wracasz do szeregu, zaszywasz się w najciemniejszym kącie korporacji w nadziei, że ktoś cię kiedyś stamtąd wyciągnie. To się nigdy nie stanie. Tymczasem inni, mniej pracowici i zdolni, sięgają po więcej i więcej, wprawiając cię w frustrację.
Jak przestać uprawiać autosabotaż i zacząć rozwijać się na miarę swojego wykształcenia, talentu?

Podstępna siła, przez którą nie robisz kariery, to kompleks Jonasza — nazwa pochodzi od biblijnego proroka, któremu Bóg powierzył misję nawrócenia mieszkańców Niniwy, co miało uchronić miasto przed zniszczeniem. On jednak uznał, że zadanie go przerasta i zdezerterował. Zjawisko polega na zaprzeczaniu swoim możliwościom i dotyczy wielu ludzi — nawet tych, którzy nie dają tego po sobie poznać. Wiedzą, że zasługują na awans, nietuzinkowe wyzwania, ale z powodu fałszywej pokory i lęku nie idą po swoje.
Niech cię zobaczą
Kompleks Jonasza blokuje m.in. Grzegorza, programistę w jednej z ogólnopolskich firm technologicznych, który chciałby zostać kierownikiem działu. Przekonuje, że pod względem kompetencji i rozumienia branży jego szef nie dorasta mu do pięt. Co z tego, że może mieć rację, skoro nie robi nic, by pokazać swoje atuty? Ostatnio zaproponowano mu zrobienie prezentacji dla klienta. Stwierdził, że się do tego nie nadaje. Trudno mu zrozumieć, że bycie świetnym fachowcem to za mało, jeśli się marzy o karierze menedżera. Trzeba jeszcze umieć się pokazać.
Nie tylko Grzegorz ma nie najlepsze zdanie o bezpośrednim przełożonym. Prawie trzy czwarte pracowników na świecie uważa, że mogłoby zastąpić swojego bossa i lepiej dałoby sobie z radę z podwładnymi niż on — wynika z badania agencji rekrutacyjnej Korn/Ferry International. Łatwo śnić sen o potędze, trudniej zacząć zmieniać go w rzeczywistość. A nuż by się okazało, że wcale nie jesteśmy tak fantastyczni, jak zwykliśmy o sobie myśleć. Ta obawa każe nam się nie wychylać.
Tylu przedstawicieli pokolenia Z ankietowanych przez Accenture ma w planach bycie szefem. Trzy czwarte uważa, że pierwszy awans należy się już po roku pracy. Zdrowe ambicje czy nadmiar pewności siebie?
To problem Heleny, którą Lois P. Frankel, amerykańska terapeutka, opisała w poradniku „Grzeczne dziewczynki nie awansują”. Zbliżająca się do pięćdziesiątki kobieta jest od 12 lat kierowniczką działu zaopatrzenia w spółce paliwowej i nic nie zapowiada, że na służbowej drabinie znajdzie się choć o szczebel wyżej. To tylko pogłębia jej rozczarowanie sobą. Tyle że Helena znalazła się w mentalnym dołku na własne życzenie. Zamiast mieć własne zdanie jak na profesjonalistkę przystało, ciągle przytakuje i nadskakuje innym. Chce być przez wszystkich lubiana i rzeczywiście cel ten osiąga. Ale czy ktokolwiek z nią się liczy i traktuje serio?
Nasze bariery i granice to przede wszystkim sądy o nas samych. Czasem wynosimy je z dzieciństwa. Pomyślmy o rodzicach, nauczycielach i wychowawcach, którzy każdym swoim słowem, grymasem dają podopiecznym do zrozumienia, że są loserami bez szans na karierę i pięciocyfrowe zarobki.
Beata, skuteczna specjalistka PR, wspomina, jak w liceum zgłosiła się do konkursu recytatorskiego. Zakwalifikowała się nawet do etapu wojewódzkiego. Niestety, na scenie zjadła ją trema i zapomniała połowy wiersza. Pocieszenia szukała u swojego taty, ale ten potraktował ją tak surowo, że nie zapomni tego do śmierci. Jeśli nie potrafisz, nie pchaj się na afisz! — uciął rozmowę, zostawiając córkę z płaczem. Później przez wiele lat Beata unikała ryzyka. Po studiach pracowała w regionalnej prasie, lecz mimo lekkiego pióra kariery tam nie zrobiła. Gdy naczelny proponował jej ważne tematy i wywiady z lokalnymi celebrytami, konsekwentnie odmawiała. Materiały realizował kolega z sąsiedniego biurka, a ona była pewna, że zrobiłaby to lepiej.
— Dopiero dzięki znajomej psycholożce, którą poznałam, pisząc tekst o dziecięcych traumach, wyszłam na ludzi. Wyjechałam do dużego miasta. Odnalazłam się w komunikacji i PR. Dziś trudno mnie w tej branży zatrzymać — śmieje się była zakompleksiona dziennikarka.
Z innym problemem borykała się przez lata Anna, dyrektor HR w sieci ekskluzywnych hoteli. Miała skłonność do wyolbrzymiania swoich niepowodzeń i pomniejszania osiągnięć. Mimo ukończenia z bardzo dobrym wynikiem studiów z zarządzania myślała, że już zawsze będzie tylko specjalistką od PPP, czyli przynieś, podaj, pozamiataj.
— Zbudowałam skrajnie pesymistyczny obraz świata i swojej osoby. A jak skutecznie ubiegać się o wartościowy projekt, awans albo choćby podwyżkę lub premię z tak kiepskim mniemaniem o sobie? — pyta retorycznie menedżerka.
Dziecko, geniusz i wariat nie mają żadnego problemu z uwierzeniem w nieprawdopodobne. Tylko ty i ja tego nie potrafimy, z naszymi dużymi mózgami i małymi sercami, które wątpią, zastanawiają się i wahają.
Parę lat temu na szkoleniu z asertywności nastąpiła zmiana o 180 stopni. Od tamtej pory Anna nie ma ochoty ustępować tym, którzy brak zdolności i wiedzy rekompensują tupetem. Przyrzekła sobie: koniec odpuszczania, chowania się za plecami innych i pozwalania, by przeciętniacy rozstawiali ją po kątach. Uzupełniła wykształcenie o zagraniczny program MBA i z czasem znalazła się tam, gdzie zawsze chciała być — na stanowisku szefa departamentu HR w międzynarodowej korporacji.
Poznaj program konferencji online “Komunikacja menedżerska”, 24 listopada >>
Zwycięzców łączy zdumiewająca, wręcz irracjonalna pewność siebie — twierdzi prof. John Eliot, który badał życiorysy największych biznesmenów w USA. Kto by przypuszczał, że niczym niewyróżniający się student o nazwisku Bill Gates zostanie jednym z najbardziej wpływowych ludzi na kuli ziemskiej? Jego biografowie nie mają wątpliwości: stworzył swoje cyfrowe i filantropijne imperium, bo uwierzył w swój potencjał i pozwolił, by ta wiara go niosła mimo wcale nierzadkich zwątpień i porażek.
Nie daj się oszukać
Gdy psycholodzy mówią o kompleksie Jonasza, Steven Pressfield, amerykański pisarz, używa słowa „opór”. Tłumaczy, że opór jest podstępny, przyjmuje wiele form, zakłada różne maski — raz negocjuje z tobą jak prawnik, innym razem jak bandyta celuje bronią w twoją twarz. Przymilanie się albo zastraszenie, chwalenie za skromność albo zawstydzanie z powodu rzekomego przerostu ambicji — opór zrobi wszystko, byś zrezygnował z działania, przestał walczyć o awans, zarzucił pomysł założenia firmy, zaproszenia na kolację najładniejszej koleżanki z biura. Przekona cię, że jeszcze na to nie pora albo że jest tylu lepszych, zdolniejszych i to im trzeba dać szansę, podstawić drabinę, otworzyć drzwi. A gdy opór już osiągnie swoje, wystawi cię do wiatru. Zostaniesz sam ze swoim rozczarowaniem i poczuciem niespełnienia.
Jeśli masz gdzieś szukać pociechy, inspiracji i siły, to w historii Jonasza: po wielu perypetiach gość się pozbierał (epizodu z wielorybem nie musisz brać dosłownie) i w końcu wypełnił misję w Niniwie. W rezultacie Bóg cofnął zapowiedzianą karę i oszczędził mieszkańców tego miasta, chociaż dużo mieli za uszami. Dlaczego także ty nie miałbyś z sukcesem porwać się na niemożliwe?