Nie dać się strącić z sań

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2012-08-31 00:00

GRY POLITYCZNE

Czwartkowa nadzwyczajnie debata Sejmu w sprawie afery Amber Gold przebiegła zgodnie z polityczną logiką. Strona szeroko rozumianej władzy wystawiła imponującą reprezentację. Oprócz premiera Donalda Tuska nietypowo wypowiedzieli się odrębnie ministrowie Jacek Rostowski i Jarosław Gowin, prokurator generalny Andrzej Seremet oraz wiceprezes NBP Witold Koziński. Taki tłum na mównicy miał zrównoważyć czasowo maraton pytań, zadawanych głównie przez opozycję. Konstrukcja wystąpień była podobna — nieukrywanie zaniechań aparatu państwa, ale jednocześnie wybielanie siebie i wskazywanie palcem innych jako odpowiedzialnych.

Debata nie zamydliła oczywiście prawdy, że jeden osobnik, którego zdjęcie publikowane jest obecnie z paskiem na oczach, ośmieszył tyle służb i instytucji. Trudno uniknąć też wrażenia tragikomedii, że decyzja o jego aresztowaniu na trzy miesiące nadeszła do Sejmu dosłownie w trakcie rządowych występów. Obecnie kluczowe staje się pytanie, kto zapłaci za aferę. W takich przypadkach z sań władzy tradycyjnie ktoś bywa strącany na pożarcie opozycyjnej watasze. W czwartek w Sejmie wykrystalizowali się kandydaci. Na koniec sań, czyli najbliżej wilków przesunęła się prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel. Została obwiniona o niezablokowanie akcji reklamowej Amber Gold. Abstrahując od bierności UOKiK w tej konkretnej sprawie, premier Donald Tusk nigdy nie zapomniał zablokowania koncentracji PGE i Energi, później potwierdzonego sądownie. Teraz ma idealny pretekst, zwłaszcza, że ustawa nie wymaga ani jednego słowa uzasadnienia dla odwołania prezesa UOKiK. Niewątpliwie bliżej krańca sań przesunął się także prokurator generalny Andrzej Seremet. Premier wciąż przetrzymuje przyjęcie/ odrzucenie jego sprawozdania. W razie odrzucenia może wystąpić do Sejmu o odwołanie prokuratora generalnego, ale wymaga to uzyskania większości dwóch trzecich głosów i właśnie ten próg może okazać się najmocniejszym czynnikiem utrzymującym jednak Andrzeja Seremeta.

Bardzo pewnie czują się na saniach za to pasażerowie z konstytucyjnego składu rządu, nie tylko sam woźnica. Minister finansów ani słowem nie zająknął się wobec posłów, że przez dwa lata nie potrafi wydać rozporządzenia do ustawy ws. przeciwdziałania praniu pieniędzy oraz finansowaniu terroryzmu, co czyni częściowo fikcyjną instytucję Generalnego Inspektora Informacji Finansowej. Z kolei minister sprawiedliwości, wymieniając dumnie swoje przewagi i prace legislacyjne, całkowicie pominął wątek, że od wielu miesięcy forsuje radykalne złagodzenia czy wręcz zniesienie kar za przekręty gospodarcze.