Polscy przedsiębiorcy zajmujący się hodowlą zwierząt futerkowych zacierali ręce, bo ich biznes do tej pory rósł jak na drożdżach. Polska staje się futerkową potęgą, wkrótce przegoni Holandię i zbliży się do królującej na rynku futer Danii — cieszyli się przedsiębiorcy.

Ich radość trwała krótko. Szlaban dla hodowców stawia resort środowiska, który przygotował projekt nowelizacji rozporządzenia określającego listę obcych gatunków, zagrażających polskiej zwierzynie i roślinności. Wpisuje na nią norki amerykańskie, jenoty i muflony. W efekcie wyeliminuje wielu graczy z rynku, który obecnie jest wyceniany na 1,7 mld zł, a jego wartość dynamicznie rośnie.
Na pomoc kaczkom
„Norka amerykańska i jenot są gatunkami obcymi o cechach wybitnie inwazyjnych” — przekonuje Ministerstwo Środowiska w uzasadnieniu projektu.
Resort powołuje się na badania naukowców oraz analizy Najwyższej Izby Kontroli, wskazujące, że zwierzęta są przetrzymywane w zbyt zatłoczonych fermach, często więc uciekają z klatek i, przedostając się do lasów, sieją spustoszenie wśród kaczek, cietrzewi oraz płazów i ryb. Stanowią też konkurencję dla naszych kun, łasic, borsuków czy lisów.
„Jenoty są nosicielami wielu chorób i pasożytów, takich jak wścieklizna, świerzb, bąblowica i włośnica. Zasiedlanie przez jenoty nor borsuków zimą i w sezonie rozrodczym może prowadzić do przenoszenia pasożytów i chorób” — alarmuje resort środowiska.
Widmo bezrobocia
Efektem wpisania norek i jenotów na listę groźnych gatunków będą wzmożone kontrole przedstawicieli dyrekcji środowiskowych na fermach. Przedsiębiorcy sprzeciwiają się rządowym planom — zwłaszcza hodowcy norek, którzy po wejściu w życie rozporządzenia będą musieli uzyskać specjalne zezwolenia na działalność.
„Hodowcy i producenci zwierząt futerkowych (…) zapowiadają masowe protesty, ponieważ pracę może stracić ponad 50 tys. osób” — piszą dostawcy skór zwierząt futerkowych w informacji przesłanej „PB”. Resort środowiska też zwraca na to uwagę, ale pozostaje nieugięty. „Wejście w życie rozporządzenia może mieć wpływ na rynek pracy. Niektóre z gatunków (…) stanowią przedmiot działalności rolniczej, która w związku z wprowadzanymi zmianami może ulec utrudnieniu, ograniczeniu lub (…) całkowitemu wyłączeniu na wybranych obszarach kraju” — czytamy w uzasadnieniu projektu.
Hodowcy jeszcze niedawno podawali, że na rynku działa 750 ferm. Teraz podkreślają, że tylko w ostatnich miesiącach powstało kolejnych 70. Każda zatrudnia średnio 100 osób.