Niech spółka nadal działa

Katarzyna Jaźwińska
opublikowano: 2006-03-21 00:00

Akcjonariusze spółki zdecydowali o dalszym istnieniu spółki. Jeden z jej inwestorów zyskuje na znaczeniu.

Stocznia Gdynia jest w fatalnej sytuacji finansowej. Dlatego też akcjonariusze spółki musieli głosować, czy powinna nadal funkcjonować. Na wczorajszym walnym głosowali „za”. Skąd ten optymizm i wiara, że spółka mająca ponad 200 mln zł ujemnych kapitałów wydźwignie się z kłopotów? Zdaniem Kazimierza Smolińskiego, p.o. prezesa Stoczni Gdynia, przyszłość stoczni rysuje się pozytywnie, dzięki planowanemu na 19 kwietnia walnemu, które ma zdecydować o dokapitalizowaniu spółki 300 mln zł.

Skarb państwa blokował je już trzykrotnie. Politycy nie chcą się bowiem zgodzić na dokapitalizowanie Gdyni, dopóki nie zostanie oddzielona zależna Stocznia Gdańska. Czy tak będzie i tym razem? Prezes Smoliński ma nadzieję, że nie.

— Objęcie akcji z nowej emisji może potrwać co najmniej dwa-trzy miesiące. Podjęcie przez akcjonariuszy uchwały o podwyższeniu kapitału nie oznacza natychmiastowego pojawienia się inwestora — uważa Kazimierz Smoliński.

Płonne obawy

W stoczni pojawiają się jednak obawy, że skarb ponownie może zwlekać z decyzją o dokapitalizowaniu stoczni. Tymczasem Stocznią Gdynia interesuje się izraelski armator Rami Ungar, który ma coraz więcej do powiedzenia. Uprzywilejowały się bowiem akcje należące do jego firmy Ray Car Carriers. Jeszcze w połowie ubiegłego roku posiadał niespełna 13 proc. głosów na walnym, a obecnie ma ich 22,5 proc. i jest — po skarbie państwa — drugim z największych akcjonariuszy. Gdyby naprawdę chciał blokować Gdańsk, nie musiałby czekać. Razem z mniejszościowymi akcjonariuszami może uzbierać nawet 30 proc. głosów. Zgodnie z art. 415 kodeksu spółek handlowych uchwały dotyczące „zbycia przedsiębiorstwa albo jego zorganizowanej części” muszą być podjęte trzema czwartymi głosów. Tymczasem skarb i należące do niego spółki mają około 60 proc.

Groźba strajków

Trudno jednak spodziewać się, by mniejszościowi udziałowcy Gdyni chcieli zablokować odłączenie Gdańska. Brak rozwodu oznacza bowiem strajk w kolebce. Z drugiej strony brak zgody skarbu państwa na dokapitalizowanie Gdyni oznacza strajk w spółce. Tylko czy politycy zdają sobie sprawę, że igrają z ogniem?