NIEMIECCY INWESTORZY NIE BOJĄ SIĘ STRAJKÓW

Januszewski Radosław
opublikowano: 1999-02-19 00:00

NIEMIECCY INWESTORZY NIE BOJĄ SIĘ STRAJKÓW

Bez strachu:

Nie sądzę, żeby przejściowe strajki i blokady wstrzymały inwestorów.

(...) Są rzeczy między niebem a ziemią, na które nie mamy wpływu, ale nie sądzę, żeby odstraszyły one niemiecki biznes.

Długa droga dochodzenia do Unii wzmocni Polskę. Tak jak wzmocniona została ekonomicznie Portugalia czy Grecja. Jeśli zaś chodzi o polsko-niemieckie stosunki gospodarcze, to problem będzie raczej dla strony niemieckiej niż polskiej. Proszę pamiętać, że Polska graniczy z nowymi landami, najsłabszymi ekonomicznie w całych Niemczech.

Holm Eggers za największą przeszkodę dla inwestorów zagranicznych w Polsce uważa biurokrację i niezdecydowanie urzędów państwowych. Niepokoje społeczne wywołane wprowadzanymi przez rząd reformami mogą, jego zdaniem, odstraszać od naszego kraju kapitał spekulacyjny, natomiast firmy gotowe inwestować u nas w produkcję i usługi nie zrażają się takimi wydarzeniami.

„Puls Biznesu”: Z 8,5 tys. przedsiębiorstw państwowych, które były w Polsce na początku dekady, zostało około 2,5 tys. Czy widzi pan perspektywy dla firm takich jak pańska, które trudnią się konsultingiem przy transformacji własności państwowej w prywatną?

Holm Eggers: Oczywiście, że widzę perspektywy. Mówi się nawet o trzech tysiącach przedsiębiorstw państwowych czekających na restrukturyzację. Ale tu chodzi nie tyle o liczbę, ile o metodę. Projekty przez nas przeprowadzane powodują lokalne zmiany w polskiej gospodarce. Podam dwa przykłady. Zaczęliśmy działalność w 1993 r. od restrukturyzacji zakładów radiowych Eltra w Bydgoszczy. Dokonaliśmy podziału przekształcając ją w sześć samodzielnych przedsiębiorstw. Równolegle przeprowadziliśmy oddłużenie poprzez bankowe postępowanie ugodowe. Połączone to było ze zwolnieniami grupowymi, ale gdy przypatrzyliśmy się zakładom po trzech latach, okazało się, że liczba zatrudnionych wzrosła, a przedsiębiorstwa doskonale dają sobie radę na rynku. Drugi przykład to firma z niemieckim kapitałem Kabeltechnik Polska, w Czaplinku — regionie ogarniętym bezrobociem strukturalnym. W ciągu dwóch lat zdołaliśmy dać tam pracę około 800 bezrobotnym kobietom, wcześniej zatrudnionym w rolnictwie. Dla regionu było to, bez wątpienia, ogromne przyspieszenie gospodarcze.

— Hutę Katowice też wspomagaliście przy restrukturyzacji, a tam tak dobrze się nie wiedzie.

— Po prostu z Warszawy nie przyszły wskazówki, jaki kierunek ma obrać proces prywatyzacji. Trudno wymagać od menedżerów huty, żeby podejmowali radykalne działania, skoro Warszawa nie przedstawiła jasnych rozwiązań. Nie wybrano np. inwestora strategicznego. Chętnych było wielu, ale jeden po drugim odstępowali od rozmów, bo nie przedstawiono im jasnych warunków względnie perspektyw na przyszłość.

— Czy państwu mimo tych przeszkód udaje się przyciągnąć niemiecki kapitał?

— W Niemczech znajdzie się wiele firm i koncernów chętnych do zainwestowania w Polsce. Wiele z nich już to robi, ale często też napotykają tu przeszkody, które zawadzają w procesie inwestycyjnym. Bardzo istotnym utrudnieniem jest przewlekłość procedur przy zawieraniu kontraktów. Podam przykład, bez nazw, bo obowiązuje mnie dyskrecja: pewna wielka niemiecka firma zajmująca się usuwaniem odpadów komunalnych chciała rozpocząć działalność w mieście wojewódzkim w południowo-zachodniej Polsce. Wszyscy uczestniczący, na miejscu, w rozmowach byli zgodni co do tego, że warto zawrzeć umowę: związki zawodowe, kierownictwo zakładu, prezydent i przedstawiciel rady miasta. W sierpniu ubiegłego roku podpisano umowę spółki joint venture. Umowa przesłana została do Warszawy, by uzyskać zatwierdzenie. Do dzisiaj nie zapadła decyzja. To sprawiło, że w ubiegłym roku nie można było zainwestować około 6 mln DM.

Biurokracja to właściwie jedyna przeszkoda, jaką napotykam w mojej praktyce zawodowej, i to na różnych poziomach — od szczebla wojewódzkiego po ministerialny. Muszę tu jednak zaznaczyć, że moja krytyka nie dotyczy urzędników Ministerstwa Finansów, z którymi przyszło mi współpracować. Poza tym nie widzę innych przeszkód. Polacy są starannymi pracownikami. Nie żywią też resentymentów wobec inwestorów zagranicznych, także niemieckich.

— Czy rzeczywiście przybywa inwestorów zza Odry?

— Statystyki wskazują na to bardzo jasno. W ciągu ostatnich pięciu lat Niemcy z piątego miejsca na liście zagranicznych inwestorów wspięli się na drugie, po Stanach Zjednoczonych. Uważam, że dla Polski większą szansę stanowią europejscy inwestorzy niż inwestorzy zza Atlantyku.

— Mówi się, że ogarnia nas recesja. A i wy macie problemy z byłą NRD. Czy to nie spowoduje zwolnienia tempa napływu kapitału niemieckiego do Polski?

— W ciągu ostatnich kilku miesięcy zauważyłem wzrost zainteresowania wielkich firm niemieckich inwestycjami w Polsce. Przede wszystkim chodzi o branżę energetyczną, transport, ochronę środowiska, usługi. Wśród tych firm znajdują się tacy potentaci, jak Thyssen-Krupp w branży hutniczej, filialne wobec niego przedsiębiorstwo TAUS, zajmujące się rekultywacją terenów poprzemysłowych (będą działać głównie na Śląsku i na Mazowszu), VEW — koncern mieszany zajmujący się zarówno wytwarzaniem, jak i przesyłaniem energii i związane z nim przedsiębiorstwo Edelhoff. Poza tymi kolosami jest jeszcze wiele innych, mniejszych firm. Dodam jeszcze, że kiedy jadę czasem przez Polskę, jestem zaskoczony liczbą nowo powstających placów budów. Buduje się osiedla, domy mieszkalne, biurowce. A przecież budownictwo to dobry wskaźnik gospodarczy. Recesji tutaj nie ma.

— Czy nie obawia się pan, że na naszym rynku zrobiło się już tłoczno i nie znajdzie się miejsca dla nowych inwestorów z Niemiec?

— Dla wielu inwestorów ceny w Europie Zachodniej są za wysokie. Chętnie zatem przeniosą część produkcji do Polski, gdzie znajdą wykształconą i, na razie, tanią siłę roboczą.

— A jeśli nie do Polski, to dokąd?

— Na pewno do Czech i na Węgry. Często mówię Polakom —bierzcie przykład z Węgrów. Tam też są kłopoty, ale jeśli chodzi o biurokrację, to — wiem z moich własnych doświadczeń — tam jest łatwiej niż w Polsce. Niemniej, Polska z jej czterdziestoma milionami mieszkańców to z punktu widzenia przemysłu nieporównanie ważniejszy i atrakcyjniejszy partner niż jej sąsiedzi w Europie postkomunistycznej.

— Spójrzmy na drugą stronę medalu — Niemcy inwestują u nas, natomiast przed polskimi przedsiębiorcami stawiają wszelkie możliwe zapory. Zmniejszono kwoty dla polskich przedsiębiorców budowlanych i dla robotników budowlanych z Polski, wielkie problemy ma w Niemczech polski transport wodny i drogowy...

— Kiedy Polska wejdzie do Unii, nie będzie żadnych albo prawie żadnych barier. Nie sądzę, żeby wasz kraj miał być pod tym względem wyjątkiem. Samo wejście Polski do NATO już zniesie wiele kłopotów natury administracyjnej.

— Ale zawsze będziemy słabszym partnerem, o ile partnerem...

— Nie sądzę, żeby tak było. Długa droga dochodzenia do Unii wzmocni Polskę. Tak jak wzmocniona została ekonomicznie Portugalia czy Grecja. Jeśli zaś chodzi o polsko-niemieckie stosunki gospodarcze, to problem będzie raczej dla strony niemieckiej niż polskiej. Proszę pamiętać, że Polska graniczy z nowymi landami, najsłabszymi ekonomicznie w całych Niemczech.

— Mamy teraz w Polsce cztery reformy, ale jeśli doliczyć restrukturyzację górnictwa i hutnictwa oraz restrukturyzację armii i zbrojeniówki, to reform jest sześć. To wielkie obciążenie. Wyraża się ono w licznych protestach społecznych. Czy inwestorzy niemieccy nie obawiają się załamania politycznego, niestabilności, która wpłynęłaby negatywnie na stan ich interesów?

— Kiedy staje się przed chłopską blokadą, to przez dziesięć minut człowiek jest w szoku, ale potem szok mija i człowiek na powrót bierze się do pracy. Nie sądzę, żeby przejściowe strajki i blokady wstrzymały inwestorów. Oczywiście, gdyby to się rozszerzało, byłby powód do niepokoju. Ale nie przesadzajmy — niektórym wystarczyły dwa dni mgły, żeby zaczęli biadać, bo nie mogli latać do Berlina samolotem, tylko jechali pociągiem, albo nocowali w hotelu. Są rzeczy między niebem a ziemią, na które nie mamy wpływu, ale nie sądzę, żeby odstraszyły one niemiecki biznes.

— Kiedy była powódź, dolar poszedł w górę, bo kapitał spekulacyjny zaczął się gwałtownie wycofywać z Polski. Teraz mieliśmy podobną sytuację w związku z niepokojami społecznymi, a pan jest takim optymistą?

— Ależ my mówimy o dwóch różnych rzeczach. Pan o inwestorach kapitałowych, o działalności spekulacyjnej, która nie powinna dziwić przy wysokości odsetek w Polsce, a ja mówię o inwestorach, którzy tworzą miejsca pracy i zarabiają dzięki produkcji. I to właśnie ci nie mają obaw.

— Jak zapatruje się pan, człowiek zajmujący się transformacją, na reformę uwłaszczeniową proponowaną przez AWS?

— Sprawa jest prosta — tego typu prywatyzacja nie powiodła się już w innych krajach podlegających transformacji. Dla przemian byłaby to ogromna przeszkoda. Trudno mówić, jak to wpłynie na inwestycje niemieckie w Polsce. W każdym razie — inwestorowi łatwiej rozmawia się z jednym, dwoma właścicielami niż z 200 robotnikami, którzy mają 0,5 proc. udziałów. Rokowania będą trudniejsze. Ale osobiście myślę, że ten program nie ma szans na realizację.

HOLM EGGERS

Holm Eggers pełni obecnie funkcję doradcy w kilku polskich ministerstwach, w tym w Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej oraz Ministerstwie Finansów. W pierwszej połowie lat 90. zajmował się doradztwem w zakresie zwalczania bezrobocia na terenie b. NRD. Od 1981 r. jest właścicielem firmy świadczącej usługi konsultingowe w zakresie organizacji, marketingu i zarządzania personelem. W latach 70. służył zawodowo w Bundeswehrze.

Rozmawiał Radosław Januszewski