W 2015 r. w czasie kampanii prezydenckiej Andrzej Duda obiecał frankowiczom, wtedy zmarginalizowanej grupie desperatów, że rozwiąże problem kredytów walutowych. Nie udało się. Z różnych względów. Teraz może mieć szansę zrealizować obietnicę, żeby uratować... banki.
TSUE jest prokonsumencki
W czwartek rzecznik Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) wypowie się, czy - jego zdaniem - bankom należy się wynagrodzenie za kapitał, z którego korzystali frankowicze. To nie będzie jeszcze wyrok, ale wyraźna wskazówka, w którą stronę może iść orzeczenie TSUE, spodziewane za pół roku. Bankowcy są pełni obaw, bo trybunał prezentuje mocno prokonsumencką postawę i prawdopodobieństwo rozstrzygnięcia uwalniającego frankowiczów od płacenia za kapitał, wykorzystany w ramach unieważnionej umowy, jest spore.

Gdyby tak się stało, problem miałby nie tylko sektor bankowy, ale cała gospodarka. Skrajnie korzystne dla frankowiczów rozstrzygnięcie oznaczałoby dla Polski kryzys finansowy. Rezerw, jakie musiałyby zawiązać banki na poczet kredytów frankowych, poważnie nadszarpnęłyby kapitał sektora. Zachwiana byłaby stabilność co najmniej jednego banku, a zagrożonych byłoby kilka innych. Chodzi o podmioty z zagranicznym kapitałem, których spółki matki mają ograniczone możliwości zasilenia ich w kapitał.
W listopadzie ub.r. tłumaczył to sędziom z TSUE Jacek Jastrzębski, przewodniczący KNF. Raczej ich nie przekonał. Po pierwsze, prawdopodobnie niewiele zrozumieli z wystąpienia, bo - chociaż szef nadzoru prosił o możliwość przedstawienia stanowiska po angielsku - musiał ją wygłosić po polsku, więc wiele zależało od tłumacza. Po drugie, sędziowie pytali wprost, kogo właściwie przewodniczący reprezentuje, bo przecież polski rząd w opinii przedstawionej TSUE popiera postulaty konsumentów.
Po listopadowym przesłuchaniu wysłaliśmy do wszystkich klubów sejmowych, rządu, NBP i KNF pytanie, jakie działania zamierzają podjąć, żeby chronić gospodarkę na wypadek realizacji czarnego scenariusza. Nie odpowiedział nikt. Z naszych informacji wynika jednak, że jakieś działania są podejmowane.
Ustawa – ryzykowna sprawa
Od kilku tygodniu krąży po rynku pogłoska, że trwają prace nad ustawą frankową, która ma asekurować rynek finansowy na wypadek niekorzystnego rozstrzygnięcia TSUE. Według jednych miały się one toczyć w KNF, według innych w Kancelarii Prezydenta. Według naszych informacji w pogłoskach jest ziarno prawdy. Jak udało nam się ustalić, koncepcja narodziła się w grudniu ubiegłego roku w środowisku bankowym. Bankowcy, którzy jeszcze kilka lat temu jak ognia bali się ustawowego rozwiązania kwestii frankowej, teraz przyjęliby ustawę z ulgą. Oczywiście sensowną ustawę. A o to w polskim Sejmie jest trudno. Wystarczy przypomnieć pierwszą ustawę frankową z 2015 r. przygotowaną przez PO-PSL, która rozkładała koszt przewalutowania równo po połowie na banki i frankowiczów. Przeszła ona przez parlament bez większych problemów. Na ostatniej prostej, głosami SLD, PiS i PSL, wprowadzono poprawkę, że bank ma umorzyć klientowi nie 50 proc, ale 90 proc. różnicy między wartością kredytu po przewalutowaniu a kredytem w złotych. Wywróciło to do góry nogami pierwotny projekt, a ostatecznie ustawa trafiła do kosza.
Działo się to w sierpniu 2015 r., w szczycie kampanii wyborczej. I jest to gorzkie memento dla wszystkich, którzy porywaliby się teraz na ustawowe rozwiązania. Chyba, że będą sprytni.
Sprawiedliwy domiar
Z naszych informacji wynika, że w gronie instytucji odpowiedzialnych za stabilność sektora finansowego trwają prace nad prawnym rozwiązaniem chroniącym banki i cały rynek przed skutkami skrajnie niekorzystnej decyzji TSUE. Pomysł polega na tym, by ustawowo zobowiązać banki do przedstawienia frankowiczom opcji przewalutowania na zasadach określonych trzy lata temu przez przewodniczącego KNF (kredyt frankowy jest przewalutowywany i rozliczany w taki sposób, jakby od momentu zaciągnięcia był kredytem złotowym. Kredytobiorca mógłby przyjąć ofertę lub odrzucić. Miałby prawo zostać przy kredycie frankowym. Tu kończy się marchewka i zaczyna kij. zaszyta w koncepcję. Gdyby frankowicz zdecydował się pójść do sądu, pozwać bank i zawalczyć o darmowy kredyt, mógłby to zrobić. Jednak w razie wygranej musiałby zapłacić 100 proc. podatku od kwoty, o którą się wzbogacił, czyli w uproszczeniu różnicy między wyrokiem sądu a ofertą banku.
Uzasadnieniem dla domiaru podatkowego jest odwołanie do przepisów o bezpodstawnym wzbogaceniu i zasady sprawiedliwości społecznej. Są to argumenty trudne do odparcia przez frankowiczów. Gdyby bank przewalutował im kredyty, zrównałby ich w prawach i pozycji z kredytobiorcami złotowymi.
Prezydent albo nikt
Koncepcja intelektualnie się broni. Pytanie, czy można ją wpisać w logikę kampanii wyborczej. Podstawowy problem polega na znalezieniu sponsora dla ustawy, czyli środowiska politycznego, które będzie w stanie przeprowadzić projekt przez Sejm.
- Raczej nie można liczyć na żadną z partii – mówi jeden z rozmówców zbliżonych do projektu.
Tematyka frankowa jest trudna. Nikt nie będzie chciał się podpisać pod prawem, które coś zabiera wyborcom, nawet jeśli byłoby to sprawiedliwe.
- Jedynym ośrodkiem politycznym, który mógłby podjąć to wyzwanie, jest prezydent – mówi nasz rozmówca.
Patronat Andrzeja Dudy byłby uzasadniony. Wszak to on, w wyborach prezydenckich w 2015 r., obiecał załatwienie sprawy frankowej. U niego w kancelarii powstał projekt ustawy, która koncepcyjnie niewiele różni się od propozycji przewalutowania według przewodniczącego KNF.
Tyle, że prezydent z pewnością pamięta, co działo się z jego ustawą frankową, ile wobec niej było hejtu ze strony banków i frankowiczów, i że w trakcie uchwalania zmieniła się we własną karykaturę.
- Mamy sygnały, że prezydent mógłby poprzeć ustawę, jeśli będzie mieć pewność, że bez problemów przejdzie ona przez Sejm – mówi jeden z naszych rozmówców.
Kryzys finansowy w przededniu wyborów
I tu jest największy problem. Nie ma gwarancji, że ustawa uzyska większość. Rządząca partia ma na pieńku z prezydentem po tym, jak odesłał on ustawy o sądzie najwyższym do Trybunału Konstytucyjnego, blokując transfer funduszy z KPO do Polski. Z drugiej strony, rząd musi mieć świadomość, że jeśli w TSUE zapadnie prokonsumenckie orzeczenie, w przededniu wyborów może się zderzyć z kryzysem finansowym.
Nasi rozmówcy uważają, że pomysł ma niewielkie szanse na realizację - głównie ze względu na ryzyko polityczne. Poza tym nie rozwiązuje on kwestii kapitałów w bankach. W razie niekorzystnego orzeczenia tak czy siak trzeba będzie zawiązać rezerwy. Pomóc mogłaby KNF, tymczasowo przymykając oko na przekroczenie minimów kapitałowych. Drastyczne zmniejszenie liczby pozwów frankowych wskutek przyjęcia ustawy ułatwiłoby jej decyzję.
Zapytaliśmy Kancelarię Prezydenta, czy pracuje nad projektem nowej ustawy frankowej, czy zna koncepcję, o której piszemy i jest gotowa ją poprzeć. Do zamknięcia dzisiejszego wydania PB nie dostaliśmy odpowiedzi.
Skutki unieważnienia umowy są regulowane przepisami o bezpodstawnym wzbogaceniu w postaci nienależnego świadczenia i jest to regulacja cywilistyczna. Gdyby okazało się, że przepisy te są niewystarczające lub prowadzą do niesprawiedliwych rezultatów - w tym sensie, że jedna ze stron byłaby nadmiernie wzbogacona (czyli druga nadmiernie zubożona) - to skutki prawne takich przepisów mogą być w pewnym zakresie modyfikowane przez regulacje podatkowe. Wobec chwiejnego i nadal niejednolitego orzecznictwa sądowego odpowiednia regulacja podatkowa mogłaby się też w konsekwencji przyczynić do bardziej sprawiedliwego społecznie i wyważonego rozkładu kosztów związanych z unieważnionymi umowami kredytów frankowych