Wtorkowa deklaracja premiera Mateusza Morawieckiego dotycząca zaostrzenia przepisów zaradczych w walce z koronawirusem mogła zaniepokoić przedsiębiorców i analityków rynkowych. W przypadku lockdownu w stylu włoskim niemal cała aktywność gospodarcza zamarłaby, pozostawiając po zakończeniu pandemii dłużej trwające konsekwencje. Taki czarny scenariusz się jednak nie sprawdził, a pytani przez nas ekonomiści są zgodni – nowo ogłoszone zasady życia społecznego nie utrudniają życia gospodarczego silniej niż ograniczenia wprowadzane do tej pory.

Wychodzenie z domu zostało ograniczone do absolutnego minimum (wyjście do pracy, do apteki, zakupy spożywcze, wizyta u lekarza, wyprowadzenie psa). Po ulicach zabrania się poruszać w więcej niż dwie osoby, choć to ograniczenie nie dotyczy rodzin. Nowe regulacje dotyczą także transportu publicznego – na pokładzie tramwaju, autobusu czy pociągu od teraz może przebywać tyle osób, ile wynosi połowa liczby miejsc siedzących. W obrzędach religijnych będzie mogło brać udział jedynie pięć osób. Kara za nieprzestrzeganie tych reguł będzie wynosić nawet 5 tys. zł. Nowe przepisy weszły w życie od północy i będą obowiązywać do 11 kwietnia.
Od razu po ogłoszeniu decyzji pojawiły się pytania o jej ekonomiczne konsekwencje. Piotr Bujak, główny ekonomista PKO Banku Polskiego uspokaja, że jego zdaniem nowe obostrzenia są obojętne dla gospodarki.
- Wtorkowe decyzje rządu dotyczące narzucenia na obywateli restrykcji związanych z wychodzeniem z domów w naszej opinii nie powinny mieć negatywnego wpływu na gospodarkę. W tym momencie jedynym działaniem, które mogłyby jeszcze bardziej pogorszyć sytuację w naszej gospodarce, byłoby pójście tropem Włoch i wyłączenie wszystkich fabryk i innych zakładów pracy, które nie produkują żywności, leków i innych niezbędnych do walki z koronawirusem produktów. W tym momencie jednak sytuacja w Polsce nie wydaje się być na tyle zła, by rząd był zmuszony do tak radykalnych działań – uważa ekonomista największego polskiego banku.
Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego podziela tę opinię.
- Każdy kolejny tydzień utrzymywania dotychczasowych ograniczeń, związanych m.in. z zawieszeniem funkcjonowania kin, teatrów, kawiarni, restauracji itp., to obciążenie dla polskiego wzrostu gospodarczego rzędu 0,2 proc., dlatego ważne jest, by uporać się z obecnym kryzysem jak najszybciej - zaznacza ekspert ING Banku Śląskiego.
Wojciech Stępień, ekonomista BNP Paribas podkreśla, że rząd równolegle z walką o zahamowanie rozprzestrzeniania się wirusa musi także zrobić wszystko, by uniknąć fali upadłości.
- Jeśli uda się uchronić zakłady przed bankructwem, po zakończeniu pandemii produkcję wznowić będzie można praktycznie natychmiast. Jeśli napotkamy masowe bankructwa i zwolnienia, gospodarka odczuje to w dłuższym okresie. Do wszystkich prognoz makroekonomicznych dotyczących tego kryzysu należy jednak podchodzić ostrożnie – jako ekonomiści poruszamy się po omacku, bowiem nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia z tego rodzaju szokiem – zaznacza ekspert.