Dochody mają wynieść prawie 632,85 mld zł, a limit wydatków 921,62 mld zł. Rozmiary deficytu szokują, ale trzeba uwzględnić okoliczność, że rządzące tzw. konsorcjum 15 października podjęło się karkołomnego zadania ogarnięcia wielomiliardowych strumieni przepływających w epoce PiS bokiem. Ustawa na 2025 r. uczciwie obejmuje m.in. spłatę 63,2 mld zł zobowiązań z tytułu obligacji wraz z odsetkami wydanych w poprzednich latach na sfinansowanie programu tarcz osłonowych oraz funduszu antycovidowego. Pierwszy autorski budżet rządu Donalda Tuska wniesiony został do Sejmu terminowo 30 września 2024 r., ale do sylwestra jednak… nie zostanie ukończony, chociaż tym razem parlament bezproblemowo mógłby zdążyć. Uzgodniony przez Sejm i Senat harmonogram przewiduje przekazanie ustawy do prezydenckiego podpisu dopiero w styczniu.
Z pewnością natomiast przed sylwestrem znajdzie się w Dzienniku Ustaw zmiana budżetu na 2024 r. Jego nowelizacja była oczywistością praktycznie już w momencie uchwalenia, gdyż jest to hybryda poczęta przez aż dwóch ojców i zawierająca wewnętrzne niespójności. Projekt wyjściowy wniósł do poprzedniego Sejmu standardowo 29 września 2023 r. rząd Mateusza Morawieckiego. Z końcem kadencji tamten projekt formalnie przestał istnieć, do nowego Sejmu dopiero 19 grudnia 2023 r. wniósł własny rząd Donalda Tuska, sześć dni po zaprzysiężeniu. Ze względu na napięty kalendarz nie było mowy o żadnej rewolucji, w 95 proc. po prostu przekopiowano projekt PiS, chociaż z kilkoma istotnymi zmianami. Przede wszystkim limit deficytu (który ustala wyłącznie rząd, parlament musi kwotę zaakceptować) wzrósł ze 164,77 do 184,00 mld zł. Było to naturalne, albowiem konsorcjum 15 października utrzymało wszystkie rozdmuchane wydatki i programy społeczne PiS oraz dołożyło własne. Ze względu na wymogi konstytucyjne — konieczność przekazania prezydentowi ustawy do podpisu do końca stycznia pod rygorem skrócenia kadencji — procedura przebiegła w tempie rekordowym. Sejm uchwalił ustawę 18 stycznia 2024 r., zaś Senat nie wniósł poprawek. Notabene wynik sejmowego głosowania był standardowy 240:191, przy trzech posłach wstrzymujących się i 23 niegłosujących. Przeciwko budżetowi były PiS i Konfederacja, co w przypadku partii Jarosława Kaczyńskiego mogło dziwić — przecież to właściwie jej projekt, a żadne wydatki społeczne nie spadły. No tak, ale sprzeciw wobec każdego budżetu każda opozycja ma wszczepiony do swojego DNA, poza tym pretekstem stało się przycięcie przez Sejm wydatków niektórych tzw. świętych krów, a w szczególności Instytutu Pamięci Narodowej.
Rada Ministrów przyjęła we wtorek przedłożony przez ministra Andrzeja Domańskiego projekt urealnienia tak nietypowo uchwalonego budżetu. Ministerstwo Finansów oszacowało, że do końca 2024 r. absolutnie nie uda się utrzymać deficytu w ryzach, czyli w uchwalonym limicie 184 mld zł. Posypał się budżetowy plan dochodów, głównie podatkowych z VAT i CIT — według rządu paradoksalnie z powodu… mniejszej inflacji, zaś według opozycji z powodu nieściągalności. Po stronie wydatkowej pojawiły się nieprzewidziane wcześniej pozycje, choćby konieczność zasypania coraz większej dziury w kasie Narodowego Funduszu Zdrowia. Rząd za wszelką cenę chciał uniknąć przekroczenia już w tym roku psychologicznej bariery deficytu w wysokości ponad 200 mld zł, ale nie miał na to szans. Bardzo charakterystyczna była okoliczność, że podczas długiej konferencji prasowej po posiedzeniu występujący samodzielnie Donald Tusk taktycznie uniknął ogłoszenia konkretnej kwoty ustawowego deficytu, ponieważ wizerunkowo zakłóciłoby to premierowi generalny optymizm przekazu. Trudny obowiązek przekazania później mediom hiobowej wieści kwotowej wziął na siebie minister finansów.