Turyści opisują ekscentrycznych mieszkańców, piękne krajobrazy, a nawet egzotyczne dla europejskiego nosa zapachy. Także tajskie słonie — ważny element tego, co nazywamy lokalnym kolorytem. Te mądre zwierzęta opanowały zasady ruchu drogowego, dokonują też zakupów. Są jak ludzie — tyle tylko, że się nie targują. A to podstawowa w Tajlandii zasada marketingu.
Michał Wysocki
radca prawny, wspólnik w kancelarii Chałas, Wysocki i Partnerzy
- Zatrzymałem się w niedrogim, sympatycznym hoteliku na północy Tajlandii. Na parkingu stało 20 rolls-royce’ów — starych, stylowych, świetnie utrzymanych. Właścicielka powiedziała mi, że kolekcjonowanie tych aut to hobby męża. Nie służyły do niczego. Nie woziły turystów, nie były wynajmowane do uświetniania ślubów. Po prostu — zabawka. Tak jak kiedyś polscy gentlemani sklejali modele latające i eksponowali kolekcje w swoich M-3, tak ten tajski właściciel hotelu trzymał zbiór na podwórku. Dość drogie hobby. I nie pasowało do wyobrażeń o egzotycznej Tajlandii. Zastawiony rolls-royce’ami parking jest jednym z moich najwyraźniejszych wspomnień z tego kraju. Przeżyciem równie mocnym, choć zupełnie innego gatunku, była wspinaczka na samych rękach — bez asekuracji — na półwyspie Railay. Wyrastają tam — prosto z Morza Andamańskiego — pionowe, kredowe skały. Przepiękne, trudno ułożone. Same proszą: wejdź na mnie! Z góry roztaczają się niepowtarzalne widoki, nic dziwnego, że powstało tam tyle szkółek wspinaczkowych dla turystów z USA i Europy. Często wspinaliśmy się nocą: między 22.00 a 4.00 rano. A sto metrów od nas, na plaży, trwała zabawa z muzyką i ogniem. Półnadzy, szalejący ze szczęścia biali turyści pili piwo i tańczyli tradycyjne, tajskie tańce do muzyki disco. I nawet nie podejrzewali, że nad ich głowami kilku facetów zmaga się, w ciemnościach, ze skałami.
Karolina Łudzińska
dyrektor marketingu w firmie Legic
- Zapamiętałam zapachy ulicy. Słodko-brzydkie. Bardzo specyficzne. W mniejszych miejscowościach Tajowie żyją i gotują na ulicach — zaraz przy kuchniach znajdują się ścieki, stąd te wonie. Przyrządzają przeróżne potrawy, często tak dla nas egzotyczne, jak żaby (jakiś specjalny gatunek). Barwne i gwarne są też lokalne bazary. Wszędzie trzeba się targować — lecz zawsze z uśmiechem, nigdy nachalnie. Przed zakupem dobrze obejść kilka straganów i porównać ceny, aby mieć punkt odniesienia, ile należy zapłacić. Warto też przyjrzeć się pamiątkom, które chcemy kupić. Drewniana figurka Buddy może bowiem okazać się polakierowanym posążkiem z gipsu.
Alicja Nowak
niezależny konsultant HR
- Największe wrażenie wywarły na nas słonie. Te zwierzęta poruszają się po ulicach Bangkoku jak pojazdy. Miejscowych wcale nie dziwią olbrzymy, majestatycznie sunące po jezdni między samochodami. Kierowca sygnalizuje zamiar skrętu światłami, a słoń w Tajlandii... trąbą. Pokazuje, kiedy chce skręcić w lewo, a kiedy w prawo. Mądrość tych zwierząt nie ogranicza się do zdyscyplinowanego udziału w ruchu drogowym. W okolicach Chang Mai można spotkać wiele farm, szkolących słonie do pracy. Szkółki te są także turystyczną atrakcją — oferują przejażdżki na słoniowych grzbietach. Zwiedzając Chang Mai, skorzystałam z okazji. Kiedy płaciłam opiekunowi zwierzęcia, wyjęłam dodatkowy banknot i powiedziałam, że ma przeznaczyć te pieniądze na banany dla mojego słonia. Zwierzę to usłyszało. Trąbą wyjęło mi banknot z ręki i pobiegło do pobliskiego straganu, aby wymienić go na dorodną kiść bananów. Taj nie był tym przejęty. Powiedział: „Och, on to robi zawsze. To najstarszy i najmądrzejszy z naszych słoni. Handlu nauczył się od turystów”.