Orędzie o stanie nieobliczalności

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-03-05 18:11

Donald Trump wygłosił przed połączonymi izbami Kongresu USA swoje piąte w ogóle, a pierwsze w rozpoczętej drugiej kadencji orędzie o stanie państwa. Z całą pewnością przejdzie ono do historii, ale wyłącznie z jednego powodu – rekordowej długości, potrwało aż 99 minut.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Poprzedni rekord ustanowił William Clinton, który w 2000 r. podsumował swoje dwie kadencje w 89 minut. Takie coroczne wystąpienie ma swój rytuał. Urzędujący prezydent oraz jego partia w Kongresie uważają, że Stany Zjednoczone Ameryki rozkwitają, natomiast ta druga partia – którą czasami trudno tytułować opozycją, jako że miewa w Senacie lub Izbie Reprezentantów większość – standardowo uważa, że państwo znajduje się w ruinie. Taka polaryzacja ocen oczywiście nie jest przypadłością wyłącznie amerykańską, doskonale znamy ją z Rzeczypospolitej Polskiej.

Zapowiedzi Donalda Trumpa, że wieczorna mowa będzie Nocą Wielką, okazały się jednak nadętym do granic możliwości balonem jego narcyzmu. Według samooceny mówcy miniony miesiąc był największym sukcesem w historii amerykańskiej prezydentury, a jego wiekopomna chwała przebija nawet dorobek Jerzego Waszyngtona. Trump nakazał rozpoczęcie się Złotego Wieku Ameryki, najwspanialszej ery w historii federalnego państwa. Amerykański sen ma być niepowstrzymany, a USA stoją na drodze ku wspaniałości, jakiej świat nigdy nie widział i być może nigdy więcej nie zobaczy. Naprawdę trzeba się mocno uszczypnąć i przypomnieć sobie, że to nie mowa ukochanego przywódcy Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, lecz 47. prezydenta wzorcowej demokracji, która za rok będzie obchodziła 250 lat. Donalda Trumpa 5 listopada 2024 r. naprawdę poparło 77,3 mln głosujących Amerykanów, gdy Kamala Harris zebrała 75,0 mln. Notabene obecny wszechwładca z Białego Domu nie uzyskał w urnach co najmniej połowy wszystkich oddanych 155,2 mln głosów, albowiem 2,9 mln zebrał prezydencki plankton. Oczywiście konstytucyjnie liczyły się wyłącznie tzw. głosy elektorskie, w których republikanin wygrał z demokratką pewnie 312:226.

Z oczywistych powodów lwia część długiego orędzia poświęcona była polityce wewnętrznej. Przede wszystkim zaś wizerunkowemu miażdżeniu bilansu czteroletniego okresu rządów prezydenta Josepha Bidena oraz większości Partii Demokratycznej w Kongresie. Ze względu na dramatyczne okoliczności zakończenia przez Donalda Trumpa pierwszej kadencji, po odzyskaniu Białego Domu z tytułem 47. prezydenta zachowuje się zdecydowanie inaczej niż poprzednio jako 45. Najkrótszym określeniem, w jednym słowie, jego rządów od 20 stycznia 2025 r. jest przytoczona w tytule nieobliczalność. W związku z tym wobec wszelkich zapowiedzianych we wtorkowym orędziu zamierzeń należy zachować chłodną wstrzemięźliwość. Poza tym są one bardzo różne. Przepędzenie Chińczyków z Kanału Panamskiego i ponowne nadanie tej strategicznej drodze wodnej charakteru wewnątrzamerykańskiego jest całkowicie realne. Imperialistyczne sięgnięcie USA po Grenlandię to natomiast niedorzeczność, podobnie jak mrzonki o pochłonięciu Kanady. Już w sferze werbalnej oba te konflikty obiektywnie osłabiają od wewnątrz Organizację Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO). Coraz większe chmury zbierają się nad szczytem sojuszu, zaplanowanym 24-25 czerwca w Hadze.

Świat najbardziej oczekiwał ustosunkowania się Donalda Trumpa do konfliktu z Wołodymyrem Zełenskim. Prezydent USA przedstawił rzekomą treść listu od prezydenta Ukrainy z podziękowaniami za wsparcie Waszyngtonu dla Kijowa w ciągu trzech lat od agresji Rosji. Podobno Zełenski zobowiązał się do pracy pod przywództwem Trumpa nad trwałym pokojem oraz do podpisania umowy o handlu minerałami. Tak naprawdę był to nie żaden list, lecz wpis w mediach społecznościowych. Prawdziwą reakcją Donalda Trumpa było zablokowanie przekazywania Ukrainie nie tylko broni, lecz nawet informacji wywiadowczych.