Ponad cztery tysiące osób, do ubiegłego roku pracujących w giełdowych spółkach, zostało na lodzie, gdy popadły one w kłopoty finansowe.

Teraz dostają pieniądze od Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych lub mu- szą na nie czekać, bo spółki, które ich zatrudniały, nie potrafią dostarczyć urzędnikom odpowiedniej dokumentacji.
Chodzi o byłych pracowników Almy (której głównym akcjonariuszem do niedawna był Jerzy Mazgaj, ostatnio notowany na 91. miejscu listy najbogatszych Polaków magazynu „Forbes”), a także pracowników spółki Bezpieczny List, która należała do giełdowej grupy InPost (kontrolowanej pośrednio przez Rafała Brzoskę), a latem ubiegłego roku została sprzedana — wraz z pracownikami — podmiotom, które nie podołały wypłacie wynagrodzeń.
Pensje na raty
W przypadku Almy sytuacja nie była skomplikowana, bo spółka sama wniosła do sądu o rozpoczęcie postępowania restrukturyzacyjnego. Już w połowie grudnia 537 pracowników dostało — na podstawie złożonego przez spółkę wykazu — zaliczki w wysokości minimalnego wynagrodzenia. Poszło na to 1,125 mln zł.
W lutym znacznie większa grupa — 2242 osoby — dostała zaległe wynagrodzenia, należne odprawy, odszkodowania z tytułu skróconego okresu wypowiedzenia oraz ekwiwalent za niewykorzystany urlop wypoczynkowy. Na ten cel poszło 10,87 mln zł. W przypadku Bezpiecznego Listu jest o wiele trudniej, a setki osób nadal walczą o pieniądze.
Zatrudniająca głównie listonoszy spółka do sierpnia była zależna od InPostu, który ponosił jednak dotkliwe straty na prowadzeniu ogólnopolskiej działalności listowej. Bezpieczny List sprzedano za zaledwie 10 tys. zł niewielkiej spółce Tenes One. Po kilku tygodniach właściciel zmienił się znowu — tym razem został nim podmiot zarejestrowany na Cyprze. Tymczasem setki osób nie dostały wynagrodzeń już za lipiec. Jeszcze w listopadzie Roman Giedrojć, główny inspektor pracy, publicznie wypowiadał się bardzo ostro o tej transakcji.
— Poprzez zmiany właścicielskie próbuje się doprowadzić do tego, że należne pracownikom wynagrodzenia, które były na żenującym poziomie, nie zostaną wypłacone — mówił Roman Giedrojć. Mimo to do sądu nie trafił wniosek o ogłoszenie upadłości Bezpiecznego Listu, co utrudniło urzędowe procedury.
Czekanie na dokumenty
Wojewódzki Urząd Pracy w Warszawie ustalił, że Bezpieczny List jest faktycznie niewypłacalny od 9 października, gdy — zgodnie z przepisami — minęły dwa miesiące od faktycznego zaprzestania działalności. To pozwoliło urzędnikom na określenie uprawnień do wypłaty świadczeń. Pojawił się jednak problem. „Wobec braku wykazu zbiorczego złożonego przez pracodawcę byli pracownicy muszą składać indywidualnie wnioski o wypłatę świadczeń. Każda sprawa jest rozpatrywana indywidualnie. Sprawy są skomplikowane, bowiem wnioskodawcy nie dysponują kompletem dokumentów, a przede wszystkim nie posiadają dokumentu potwierdzającego niezaspokojone roszczenia pracownicze. Nieliczne osoby posiadają prawomocne orzeczenia sądu” — informuje biuro prasowe Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.
Do obecnego zarządu spółki skierowano pismo, w którym poproszono o dokumenty i informacje na temat niezaspokojonych roszczeń pracowniczych. Z ich przekazaniem jest jednak problem. W pierwszej połowie lutego prezes Bezpiecznego Listu przekazał zestawienie świadczeń należnych tylko 91 pracownikom. „Pracodawca był zobowiązany przedłożyć zestawienie dla wszystkich pracowników, jednakże prezes oświadczył, że będzie ono przygotowywane sukcesywnie, gdyż z uwagi na dokonanie szczegółowej weryfikacji list płac z napływającymi zwolnieniami chorobowymi nie jest możliwe w szybkim czasie dokonać zbiorczego zestawienia” — informuje resort.
Efekt? Od 10 lutego warszawski urząd pracy zaczął wypłacać świadczenia garstce osób — do 21 lutego 15 pracowników otrzymało łącznie 113 tys. zł, a „kolejnych 10 wniosków jest przygotowywanych do dalszej wypłaty”. Na pieniądze czeka dziesięć razy więcej osób. „Wypłaty są dokonywane sukcesywnie i Wojewódzki Urząd Pracy w Warszawie nie jest w stanie określić, kiedy się zakończą, bowiem wnioski cały czas na bieżąco wpływają z całej Polski. Według danych otrzymanych od pracodawcy szacuje się, że wniosków tych może być około 2 tys., w tym jedynie około 500 osób na umowę o pracę. Status wniosków oraz ich ilość zmienia się każdego dnia wraz z ich rozstrzyganiem oraz napływem” — informuje resort pracy.