Przyjęty we wtorek przez nową Radę Ministrów projekt budżetu na rok 2012 w kilku istotnych miejscach różni się od przyjętego przez rząd odchodzący i wniesionego do Sejmu do 30 września. Bezdyskusyjnie jest bardziej realny i opiera się na umiarkowanej prognozie wzrostu gospodarczego 2,5 proc., gdy ów przedwyborczy sięgał aż do 4 proc.
Skoro premier Donald Tusk podkreśla, że ten poprawiony jest „skrajnie odpowiedzialny”, to naturalne staje się pytanie: a w takim razie jaki był tamten? Czyżby chodziło o wniesienie do Sejmu czegokolwiek, żeby zabezpieczyć się przed zarzutem o przekroczenie konstytucyjnego terminu?
Projekt datowany 6 grudnia bazuje na nowszych danych i z oczywistych powodów ma przewagę nad jesiennym. Dlatego aż wstyd, ale jednak trzeba przypomnieć pierwotną ideę starego/nowego premiera, by trudny budżet 2012 uchwalić z rekordowym wyprzedzeniem, jeszcze przed rozpoczynającą się 1 lipca prezydencją w Radzie Unii Europejskiej. Zachowując dzisiejszą poetykę, byłaby to „skrajna nieodpowiedzialność” wobec finansowych wyzwań i zawirowań.
Niestety, przez wiele tygodni była intensywnie forsowana, a padła dopiero po zderzeniu się ze sztywnymi terminami ustawowymi na konsultacje społeczne. Paradoksalnie, dzięki temu kalendarzowa wajcha przeszła na drugą stronę i wczorajszy dokument stał się… najpóźniejszym projektem budżetu w dziejach III RP (z zastrzeżeniem roku 1992, gdy najpierw uchwalono ustawę o prowizorium). Teraz będziemy kibicować pracy zapowiedzianej w tytule, aby ukończona ustawa budżetowa jednak trafiła do prezydenckiego podpisu do 31 stycznia.