Konserwatywna strategia PR gazowego potentata zaniża wycenę jego upstreamowych projektów
Spółka siedzi na złożach potencjalnie wartych setki miliardów, ale w ostatnim roku informowała o nich tylko sześć razy. Nie ma się czym chwalić? Niekoniecznie.
Kto to jest — wydał przez ostatnie pięć lat ponad miliard dolarów na poszukiwanie ropy i gazu za granicą, wykupił 14 licencji poszukiwawczych na świecie na obszarach ponad 16 tys. km kw. Do tego "siedzi" na złożach mających potencjalnie ponad 300 mld m sześc. gazu oraz około 0,5 mld baryłek ropy? To ta sama spółka, którą znacie głównie z rachunków za gaz. Zaskoczeni?
Skoki i uroki
Samo Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) po cichu przyznaje, że jego aktywa wydobywcze (upstreamowe) są wyraźnie nieoszacowane, jeśli popatrzymy na inne polskie spółki z tej branży. Za kilka lat, o ile projekty wypalą, to właśnie wydobyciem ma stać polski potentat.
— Inwestorzy powinni zwrócić większą uwagę na nasz segment wydobywczy. Choć nie zamierzam obiecywać, że będzie zawsze pięknie, wykopiemy dziurę w ziemi, zaraz wydobędziemy, przeliczymy na dolary i po sprawie. Zwykle piętrzą się problemy i opóźnienia, czy to natury geologicznej, czy technicznej czy politycznej — zastrzega Sławomir Hinc, wiceprezes PGNiG.
— Optymistyczny scenariusz, mający coraz więcej podparcia w realiach, to przyszłe kilka lat przebiegających w tempie skokowych wzrostów spowodowanych sukcesami w upstreamie — uważa Kamil Kliszcz, analityk DI BRE.
Podczas gdy Kulczyk Oil Ventures (KOV) i Petrolinvest wciąż przebijają się przez warstwy skał i żwiru, PGNiG zaczyna wydobycie ze złóż w Norwegii. I z tym przebija się do mediów. Ale wciąż mało kto wie, że też poprzez zależne spółki, czyli Geofizyki, dysponuje dekadami doświadczeń w poszukiwaniach i wierceniach na całym świecie. Ponadto spółka szykuje się na próbne wydobycie w Pakistanie, intensywnie działa w Danii. Z drugiej jednak strony płaci za ryzyko opóźnieniem prac w politycznie niespokojnych krajach — Libii i Egipcie.
— Oto właśnie uroki upstreamu. Kiedy kilka lat temu kupiliśmy tam koncesje, były to najspokojniejsze miejsca w regionie — kwituje Sławomir Hinc.
Rozpieszczać jak KOV
Policzyliśmy, ile informacji dotyczących wydobycia opublikowały w ostatnim roku trzy główne spółki wydobywcze notowane na GPW. PGNiG, które jednocześnie prowadzi średnio kilkanaście wierceń, głównie w Polsce ale i w Norwegii, informowało inwestorów o tych działaniach sześć razy od marca 2010 r. Mało bodźców do tego, by inwestorzy patrzyli na spółkę niczym na tykającą bombę potencjalnych ekstrazysków. W tym czasie KOV komunikował się z inwestorami w sprawach poszukiwań i wierceń aż 25 razy, a Petrolinvest 12 razy. PGNiG ma taką strategię czy nie ma się czym chwalić?
— Gdybyśmy chcieli informować o postępach prac równie szczegółowo jak inne spółki z GPW, zasypalibyśmy inwestorów masą informacji. A jeśli coś się robi masowo, to traci to swoją siłę perswazji — przekonuje wiceprezes gazowego giganta.
Wewnętrzne dokumenty spółki pokazują jej strategię nawet do roku 2040. Każdy rok z najbliższej dekady jest tam dokładnie opisany co do planowanego wydobycia, dochodów, zysków, inwestycji. Ale szczegóły zna ledwie garstka ludzi w firmie. I tak pozostanie.
— Nie powiedziałbym, że PGNiG jakoś rozpieszcza inwestorów liczbą komunikatów dotyczących postępów w upstreamie. Chyba nawet Lotos informuje bardziej wyczerpująco o swoich działaniach w rozmowach z analitykami. To może być jeden z elementów, dla których inwestorzy niekoniecznie sprawiedliwie wyceniają wkład poszukiwań i wydobycia w wartość spółki — przyznaje Marcin Palenik, analityk z Millenium DM.
Kuwejt w Kutnie
Obserwatorzy rynku przekonują, że ofensywa informacyjna KOV i Petrolinvestu to nie lokalna specyfika, ale światowy standard.
— Zagraniczne firmy częstymi komunikatami zwykle podsycają optymizm, agresywnym marketingiem obudowują pierwszą fazę inwestycji, nie dają o sobie zapomnieć. PGNiG wybrało konserwatywną strategię, choć wraz z postępem prac pokazuje coraz więcej. Być może o upstreamie w spółce jest cicho, bo jest ona raczej postrzegana jako dystrybutor i gazowy kupiec — podkreśla Kamil Kliszcz.
Czego więc nie wiemy o PGNiG? Choćby tego, że co roku na same wiercenia w Polsce wydaje ponad 700 mln zł. Dużo? Może, ale i tak podobno drugiego Kuwejtu nad Wisłą nie będzie. No chyba, że jednak najgorętszy temat ostatnich miesięcy w branży, czyli gaz z łupków, wypali. Gdy do tego dodamy eksplorację ciekawych warstw w okolicach Kutna, tzw. czerwonego spągowca dającego bogactwo gazu m.in. Holandii, to w polską ziemię wkrótce mogą iść już miliardy. Pracuje na to w PGNiG ponad 4 tys. osób, z czego 200 zajmuje się inwestycjami za granicą. A tam biznesy rządzą się swoimi prawami, szczególnie w Afryce i Azji.
— Umowy w Norwegii są proste. Co znajdziecie jest wasze, ale musicie zapłacić wysokie podatki. Podatkami nie zawracają sobie głowy w Afryce. Jeśli zaczniemy coś wydobywać w Libii, to 88 proc. musi trafić do Libijczyków. 12 proc. możemy sobie handlować. W Egipcie mamy 20 proc. dla siebie — wylicza Sławomir Hinc.
W tym ostatnim kraju są i inne nietypowe wymagania. Na każdego zatrudnionego eskpata trzeba zatrudnić 9 miejscowych. Często nie są oni zbyt pomocni, ale reguły są twarde. Stąd przyczółek trzech specjalistów z Polski oznacza pensje dla niemal 30 "lokalsów".
Złoto Kadafiego
Libijczycy podeszli do sprawy pragmatycznie, stosując przelicznik 3 na 1 przyjezdnego. Jednak każdy z miejscowych musi być zatrudniony na podobnym stanowisku jak ekspat. Czytaj: mieć podobną pensję. Negocjacje dotyczące koncesji przedstawiciele PGNiG prowadzili tam z byłym prezydentem OPEC. Dobrze, że mieli okulary przeciwsłoneczne.
— Złoto z jego gabinetu do dziś świeci mi w oczach — wspomina jeden z uczestników spotkania.
Czasem ekstrawydatki na zasoby ludzkie za granicą wymusza... ubezpieczyciel w Polsce. Nie chodzi tu tylko o ubezpieczenie pracowników. Sprawcą zamieszania były niedawno geofony, mierzące przepływ fal przez warstwy ziemi. Podczas poszukiwań złóż, kładzie je się nawet co kilkadziesiąt metrów. Jedno urządzenie potrafi kosztować nawet kilka tysięcy złotych.
— Niby nikomu nie były potrzebne, ale miały kable. I te kable służyły miejscowym jako np. sznury do wieszania prania. Geofony zaczęły ginąć na tyle masowo, że ubezpieczyciel znacznie podniósł stawki — tłumaczy Sławomir Hinc.
Rozwiązanie? Dziesiątki okolicznych mieszkańców od świtu do zmierzchu pilnowało wybrane rejony naszpikowane elektroniką. Chyba bez umowy o pracę, ale z wynagrodzeniem, za które kupili bardziej elastyczne sznury na bieliznę.
14,5
mld m sześc.
Tyle gazu rocznie zużywamy w Polsce...
300
mld m sześc.
...na tyle szacowane są zasoby gazu objęte koncesjami PGNiG na całym świecie...
70
mln t
...na tyle szacowane są zasoby ropy objęte licencjami i koncesjami PGNiG...
31
mln t
...a tyle ropy rocznie przerabiają wszystkie zakłady należące do Orlenu.