Stocznia chce trafić do ARP i spółki pracowniczej. W walce o kontrakty pomaga jej menedżer... oskarżony o szkodzenie Stoczni Gdynia.
Do końca maja Stocznia Gdynia ma otrzymać oferty od inwestorów chętnych do zakupu jej spółki zależnej — Stoczni Gdańskiej. Wstępne propozycje złożyło konsorcjum Agencji Rozwoju Przemysłu (ARP) i Energi (może do nich dołączyć Roman Karkosik) oraz Stocznia Gdańska Holding, spółka pracownicza. Wybór inwestora nie będzie łatwy.
Niezależnie jednak od tego, kto ostatecznie zostanie nowym właścicielem Stoczni Gdańskiej, już dziś musi ona zacząć przygotowania do samodzielnego funkcjonowania. Obecnie zajmuje się głównie obróbką metali oraz budową statków i sekcji dla Stoczni Gdynia. Jeśli chce przetrwać na rynku, musi samodzielnie pozyskać nowe kontrakty.
— Zdobywamy nowe zamówienia. Oprócz statków dla Stoczni Gdynia mamy zakontraktowany kontenerowiec dla armatora niemieckiego i dwa kadłuby dla Akera. Mamy też wynegocjowane kontrakty na kolejne trzy kontenerowce. Prowadzimy rozmowy dotyczące uzyskania zamówień na trzy lata — dodaje Andrzej Jaworski, prezes Stoczni Gdańskiej.
Nieoficjalnie wiadomo, że stocznia ma szanse na rentowne zamówienia — cena może sięgnąć 50-60 mln USD za statek. To jedna z najwyższych na polskim rynku. Zamierza budować samodzielnie około 5 statków rocznie. Nieoficjalnie mówi się jednak, że jej produkcja może dojść nawet do 10 jednostek. A to oznacza, że przychody, które obecnie sięgają około 200 mln zł, mogą wzrosnąć do kilkuset milionów dolarów.
W 2005 r. stocznia miała 200 tys. zł zysku netto, ale dzięki rentownym kontraktom powinna skokowo poprawić wyniki. Prezes podkreśla, że zyski wzrosną nie tylko dzięki nowym kontraktom, ale również dzięki podwyższeniu cen za obróbkę metali.
Lista problemów
W jaki sposób stocznia zamierza finansować produkcję? Do tej pory polskie stocznie korzystały z gwarancji i dopłat skarbu państwa oraz poręczania zaliczek armatorskich przez Korporację Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych. Korzystanie z państwowych gwarancji jest jednak możliwe tylko do końca tego roku.
— Pracujemy nad rozwiązaniami dotyczącymi braku gwarancji. Wymaga to aktywnego uczestnictwa armatorów i ich banków — twierdzi Andrzej Jaworski.
Obecnie największym problemem firmy są bowiem nie gwarancje i finansowanie, ale odpływ pracowników i brak inwestycji. Na razie na duże inwestycje nie ma co liczyć. Stocznia skupiła się przede wszystkim na organizowaniu służb handlowych, bo dotychczas zakupami towarów i kontraktacją zajmowała się Stocznia Gdynia.
Ta sama rzeka
Ciekawostką jest fakt, że nadzorowaniem działalności handlowej zajmie się Andrzej Buczkowski.
— To specjalista rynku stoczniowego, dlatego też zdecydowaliśmy się poprosić go o pomoc w zdobywaniu kontraktów — podkreśla Andrzej Jaworski.
Andrzej Buczkowski jest zastępcą dyrektora ds. handlowych w Stoczni Gdańskiej. Kilka lat temu był także wiceprezesem Stoczni Gdynia. Razem z Januszem Szlantą i Hubertem Kierkowskim założył Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny (SFI), który jest akcjonariuszem Stoczni Gdynia. Wszyscy są oskarżeni o wyrządzenie gdyńskiej spółce szkody wysokości 31 mln zł. Miała ona wynikać z tego, że SFI objął emisję akcji stoczni, zaciągając kredyt pod ich zastaw. Menedżerowie byli wówczas jednocześnie szefami stoczni. Obecnie podkreślają, że objęli akcje, bo stocznia potrzebowała dokapitalizowania, a fundusz inwestycyjny Elliot, który miał objąć emisję, wycofał się z transakcji. Zastąpił go SFI, dzięki czemu do Stoczni Gdynia trafiło 75 mln zł.