Pląsy na rozżarzonych węglach

Karolina Guzińska
opublikowano: 2003-06-13 00:00

Panachida to rodzaj stypy. Przez wiele lat, w rocznicę śmierci, rodzina i znajomi ucztują i piją wino, wspominając zmarłego. Kiedyś zbierali się na cmentarzu, teraz w domach. Na ulicach wieszają ozdobione portretem zmarłego zawiadomienia o uroczystości. Także gdy ktoś wyjdzie z ciężkiej choroby, w każdą rocznicę szczęsnego dnia świętuje ocalenie. Wraz z rodziną, przyjaciółmi i lekarzem, który przyczynił się do ozdrowienia. Je się wtedy — poświęcone w cerkwi przez popa — faszerowane jagnię lub koźlę — opowiada Magdalena Cieszkowska z Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie.

Ludzie nie martwią się na zapas. Nie stresują się, nie spieszą... Długie czekanie na niepodległość nauczyło ich cierpliwości. Zachowują stoicki spokój, bo wiedzą, że życie samo rozwiązuje problemy.

— Kobiety zajmują wysokie stanowiska. Nikt ich w drzwiach nie przepuszcza i rąk nie całuje, ale równouprawnienie jest znacznie większe niż w Polsce. Bułgarscy dziennikarze, zwiedzający nasz kraj, byli zdumieni znikomą liczbą kobiet w zarządach firm... Co jeszcze? Od pokoleń obowiązuje w Bułgarii model rodziny 2 plus 1. Jedynak to oczko w głowie rodziców i dziadków. Obie babcie, siedzące z wnuczkiem w piaskownicy, to codzienny widok. W tym kraju zmieniono nawet prawo rodzinne, by w razie rozwodu wszyscy dziadkowie wnuka widywali... Cała rodzina pracuje, aby dziecko miało dobry start. Od momentu narodzin składają złote monety na posag. Młodzi od razu po ślubie często mają swoje mieszkanie, samochód. Przynajmniej tak było przed kryzysem ekonomicznym... — wspomina Magdalena Cieszkowska. Córka byłego konsula RP w Sofii, spędziła w Bułgarii 6 lat.

Kryzys czy nie — ludzie uwielbiają się bawić. W ludowych gospodach — mechanach — rozbrzmiewa muzyka bułgarska i serbska (w której Bułgarzy wielce się lubują). Podziwiać można tańce z butelką rakii za pasem i inne popisy.

— Większość bałkańskich piosenek ludowych wywodzi się z Bułgarii. Tu mieszkał mityczny Orfeusz — w połowie czerwca ludzie zjeżdżają do Złotych Piasków na festiwal piosenki. „Złoty Orfeusz” przypomina nieco festiwal w Sopocie... Zresztą i Sopot mamy w Bułgarii. Miasteczko znane, bo to rodzinna miejscowość poety Iwana Wazowa — twierdzi Marek Karawałow, wspólnik w firmie Bulgariaonline.pl.

Bułgarzy przyznają się nie tylko do Orfeusza. Od wieków toczą spór z Rosjanami o narodowość patronów Europy — świętych Cyryla i Metodego.

— Byli Bułgarami. Wystarczy trochę poczytać, by dowiedzieć się, że to nie Rosjanie — ucina Marek Karawałow.

Pół Polak, pół Bułgar — od lat żyje w Polsce. Potomek Lubena Karawałowa, poety rewolucjonisty. Takiego bułgarskiego Mickiewicza. Do kraju matki przyjechał studiować. Skończył stosunki międzynarodowe — i został.

— Brakuje mi gór — w Bułgarii otaczają człowieka ze wszystkich stron... Tęsknię też za kwaśnym mlekiem — to coś między zsiadłym mlekiem a kefirem. Smakołyk ten wytwarzają bakterie, które postanowiły żyć tylko w jednym kraju. W Bułgarii. Zastępuje mi go — z konieczności — jogurt naturalny... — zwierza się Marek Karawałow.

Kwaśne mleko to podstawa bułgarskiego śniadania. Popija się nim bułkę słodką lub słoną — nadziewaną serem owczym. Takiej fety próżno szukać w Polsce... Świetnie smakuje w szopskiej sałatce — różni się od greckiej tylko brakiem oliwek. Inne lokalne specjały to tarator — chłodnik z kwaśnego mleka, ogórków, oliwy i czosnku, czy odmiana tzatzików: śnieżanka.

— Bułgarzy przywiązują ogromną wagę do jedzenia. Uwielbiają biesiadować, wznosić toasty, celebrować wielogodzinne uczty... Fast foody świecą tu pustkami — zaznacza Marek Karawałow.

Raj dla mięsożerców: dania z grilla, kawarma — zapiekane w glinianym naczyniu kawałki mięsa w sosie pomidorowo-paprykowym, łukanka — suszona kiełbasa wieprzowa, wołowa lub kozia, kotleciki kebabcze i kjufte, syrmi — gołąbki zawijane w liście winogron, papryki i bakłażany faszerowane mięsem lub fetą...

— Mają też flaki — rodzaj zabielanej zupy. Od wielu Polaków słyszałam: jak można jeść flaki z mlekiem? To wstrętny zestaw! Tak więc, gdy zawitaliśmy z pierwszą wizytą u zaprzyjaźnionego Bułgara i usłyszeliśmy, że specjalnie dla nas przygotował to danie — byliśmy przerażeni. I o co tyle krzyku? Było pyszne — dziwi się Magdalena Cieszkowska.

Zanim jednak na stole pojawi się mięso, muszą zniknąć z niego sałatki, jedzone na przystawkę. Przy sałatkach Bułgarzy raczą się rakiją — mocnym, nawet pięćdziesięcioprocentowym, trunkiem z winogron lub innych owoców. Wraz z daniem głównym na stół wjeżdżają wina: Targovischte, Khan Krum, Oriahovitsa, Slavianici, Osmar Peli... Każdy region ma swoją specjalność.

— Francuzi się tym nie chwalą, ale gdy na przełomie XIX i XX wieku plaga zniszczyła im winnice, nowe szczepy sprowadzili z Bułgarii — zaznacza Marek Karawałow.

„Tryfon Zarezan” — nazwa wiosennego święta winiarskiego fascynowała Magdalenę Cieszkowską.

— Zastanawiałam się, kogo zarżnęli i dlaczego jest to świętem... A chodzi o przycinanie pędów winorośli! Piecze się z tej okazji barany, pije wino... — wyjaśnia.

Mimo kultywowania tradycji biesiadnej, na ulicach nie spotyka się pijanych.

— Bułgarzy podkreślają różnicę między nimi a Rosjanami. Mówią, że piją dla przyjemności, a Rosjanie — by zapomnieć... — wtrąca Magdalena Cieszkowska.

Kawałek raju. Tym — wedle legendy — jest Bułgaria.

— Porośnięte lasami góry — Stara Płanina, Rodopy, Riła — kryją wędrowne szlaki, trasy narciarskie, schroniska i odwieczne monastyry, podtrzymujące ducha w narodzie przez pięćset lat tureckiej okupacji... Są uzdrowiska z mineralnymi wodami. I Dolina Róż, dostarczająca surowca producentom perfum — jak Chanel czy Dior... Wybrzeże Morza Czarnego — „Bułgarska Riwiera” — gdzie przycupnęły zabytkowe miasteczka: Neseber, Sozopol... 378 km piaszczystego wybrzeża, ciepłe morze i niezawodne słońce — wylicza uroki kraju Marek Karawałow.

Czarnomorski raj kojarzy się Polakom z mauzoleum króla Władysława Warneńczyka i winem Sofia, choć to akurat błędna asocjacja — trunek butelkowany jest w Polsce... Mniej znamy opowieść o wdzięczności cara Ferdynanda, który w 1928 r. podarował narodowi polskiemu działkę nad Morzem Czarnym, w uzdrowiskowej miejscowości Św. Konstantyn i Elena. W rewanżu za udzieloną Bułgarii pomoc medyczną.

— W 1935 r. wybudowano tu polski dom wypoczynkowy. Po wojnie zjeżdżali doń wyłącznie partyjni prominenci. Działkę — dla ich bezpieczeństwa — otoczono płotem z drutu kolczastego. I tak było aż do lat 90., kiedy to rządowy ośrodek otworzył podwoje dla zwykłych gości. Teraz wystarczy wykupić wczasy w kancelarii premiera. Warto, bo kurort słynie z wód termalnych. Wpadają wprost do morza! Unoszący się wokół zapach siarkowodoru nie zniechęca. Bo źródła te, w połączeniu z morskim klimatem i słońcem, czynią cuda! — zapewnia Marek Karawałow.

W Neseberze, objętym ochroną UNESCO miasteczku na skalistym półwyspie, widać — jak na dłoni — fascynującą historię Bułgarii.

— Greckie mury, bizantyjskie świątynie, otomańskie łaźnie... Ślady po kolonizatorach. Wszystko w ogromnych ilościach — blisko tysiącletnich cerkwi stoi tu tuzin — mówi Marek Karawałow.

Turysta, który odwiedzi Neseber 21 maja, spotka tancerzy nestinari, pląsających z ikonami. Boso, po rozżarzonych węglach. Rytuał ten zapewnia ponoć zdrowie i płodność w danym roku. Może to i prawda, bo uliczne korowody nie mają końca... Także Sozopol — miasteczko równie starożytne jak Neseber — ma zagorzałych admiratorów.

— Chętnie wracam do miasta porównywanego z Atenami i Miletem. Pełnego zabytków, domów z ciekawą architekturą i wszechobecnego zapachu fig. Obsadzono nimi uliczki wzdłuż nadmorskiej skarpy. A co krok to kawiarenka — twierdzi Magdalena Cieszkowska.

W Bułgarii rozwija się turystyka kwalifikowana — sporty górskie, balneologia, zwiedzanie winnic połączone z degustacją, odkrywanie prawosławnych klasztorów gdzie mieszkają mnisi — staruszkowie utrzymujący się z malowania ikon i wytapiania świec...

— Prawdziwą etnograficzną perełką pozostaje ciągle Etyr. Bułgarscy rzemieślnicy żyją tu i pracują jak w XIX wieku. Samowystarczalni — nawet prąd wytwarzają przy pomocy młyńskiego koła. Tkają kobierce, klepią mosiężne naczynia, strugają łyżki... A w karczmie podają gościom tradycyjnie parzoną kawę: w miedzianym tygielku stawianym na rozgrzanym piasku — opowiada Marek Karawałow.