Płyną z wiatrem

Rafał FabisiakRafał Fabisiak
opublikowano: 2015-11-26 22:00

Żeglarska pasja Macieja Krenka z RE Project Development narodziła się nad Zegrzem. W podróże często zabierał nie tylko kolegów, ale i Greya — swojego psa.

Maciej Krenek

Członek zarządu RE Project Development. Odpowiada też za strategię działalności deweloperskiej w zakresie rozwoju gospodarowania nieruchomościami komercyjnymi i mieszkaniowymi. W latach 1995-99 był dyrektorem ds. rozwoju i członkiem zarządu w UBM AG. Wcześniej pracował dla Creditanstalt Leasing.

Żeglarstwo to podobno najdroższy sposób najmniej wygodnego spędzania czasu. Nie zachęca to raczej do wskoczenia na pokład turystów, którzy najbliższy kontakt z morzem zawdzięczają wycieczkom last minute, ale chyba nie musi. Morze przyciąga specyficznych ludzi, którzy bez wahania rezygnują z wygodnego leżaka na plaży, by moknąć i marznąć na jachtach w różnych zakątkach świata. I decydują się na to prawie zawsze, kiedy w kalendarzu pojawia się wystarczająco dużo wolnego czasu. Jednym z takich zapaleńców jest Maciej Krenek, członek zarządu RE Project Development. Na morze wypływa coraz chętniej i dalej.

Dobry balast

Jezioro Zegrzyńskie jest najbliższym stolicy większym zbiornikiem wodnym. I prawdopodobnie pierwszym, z którym ma do czynienia wielu mieszkańców Warszawy i okolic. Zegrzyńskie plaże od lat są popularnym miejscem weekendowego wypoczynku Mazowszan. Nic dziwnego, że tam właśnie pierwsze żeglarskie przygody przeżywał Maciej Krenek. Kiedy jako 10-latek spędzał z mamą czas nad wodą, chętnie wskakiwał na niewielką łódkę.

— Moja rola podczas rejsów była łatwa. Człowiek, który zabierał mnie na żaglówkę, zwyczajnie potrzebował balastu — żartuje Maciej Krenek. Te wspomnienia przez lata były jedynymi, które wiązały go z żeglarstwem. Szkoła, studia, wyjazd za granicę, praca raczej nie sprzyjały takiej pasji. Zmieniło to spotkanie z kolegami w 1999 r. To oni zaproponowali Maciejowi Krenkowi wspólny wypad na żagle. Połknął bakcyla.

Odtąd regularnie pływał z kolegami nawet 3-4 razy w roku, początkowo głównie na Mazurach. Mikołajki, Giżycko, Sztynort i wiele innych miejsc to były ich przystanki w Krainie Tysiąca Jezior.

O patenty jednak zaczął się ubiegać dopiero, kiedy poczuł głód wypłynięcia na morze. Ostatni stopień, czyli patent kapitana jachtowego, który umożliwia prowadzenie wszystkich jednostek żaglowych bez ograniczeń, otrzymał w 2014 r. Stawianie kolejnych kroków w żeglarskim rzemiośle umożliwiało mu rejsy po mazurskich jeziorach — wiele razy już samotne. Ale wolne miejsce na pokładzie rzadko było puste. Często zajmował je Grey — wyżeł niemiecki krótkowłosy.

— Już jako szczeniak chętnie wskakiwał na łódkę i bardzo dobrze znosił rejsy. Czasem opuszczał go entuzjazm, kiedy czuł, że przybijamy do brzegu. Niestety, kiedy urósł [wyżeł niemiecki krótkowłosy może osiągać 66 cm wzrostu i około 30 kg wagi — red.], podróże na łódce nie były już dla niego tak przyjemne — mówi Maciej Krenek. Grey już nie żegluje, ale właściciel, kiedy tylko może, zabiera go ze sobą do biura.

Wolność i swoboda

W pierwszy morski rejs Maciej Krenek wybrał się do Chorwacji w 2001 r. Wielu zapaleńców właśnie tam zaczyna przygodę z żeglarstwem morskim. Od tego czasu członek zarządu RE Project Development regularnie wypływa na szerokie wody. Często na Morze Śródziemne — do Maroka, na Wyspy Kanaryjskie, ale równie chętnie wyjeżdża dalej. Jedną z poważniejszych wypraw był rejs z Islandii do Norwegii — wtedy pierwszy raz spędził na morzu nieprzerwanie prawie trzy dni. Żeglowali również z żoną wokół Kuby w 2007 r. W pływaniu pasjonuje go przede wszystkim przygoda i różnorodność.

— Nie od dziś wiadomo, że dzięki żeglarstwu można zwiedzić wiele ciekawych miejsc. W tym roku pływaliśmy na przykład w okolicach greckiej wyspy Kos, gdzie mogliśmy zobaczyć, jak naprawdę wygląda problem imigrantów. Niekiedy trafia się w miejsca dostępne jedynie dla żeglarzy. Przykładowo: w jednej z malowniczych tureckich zatok nieopodal Bodrum znajduje się restauracja, do której można się dostać jedynie od strony morza. Gdyby nie żeglarstwo, pewnie nigdy nie miałbym okazji odwiedzić takich miejsc — opowiada Maciej Krenek.

Każdy miłośnik morza musi kiedyś zejść na ląd. A to kolejna okazja do zwiedzania — w końcu wiele miast portowych jest wręcz stworzonych dla ciekawych świata turystów, na przykład sławny chorwacki Dubrownik. Ale o przygodę najłatwiej na morzu. Maciej Krenek twierdzi, że trudno znaleźć rejs, na którym nie przeżył niczego ciekawego. Najbardziej zapadł mu w pamięć pierwszy poważny sztorm. — Płynęliśmy wtedy na Szetlandy.

Sztorm, na który natrafiliśmy, był bardzo silny, w granicach 9-10 w skali Beauforta. Trwał 18 godzin bez przerwy. Wtedy po raz pierwszy czułem spore obawy na morzu. Jachtem rzucało bardzo mocno i trudno było wypocząć przed kolejną wachtą — opowiada. Nie bez powodu jedną z podstawowych zasad obowiązujących na morskich rejsach jest „jedna ręka dla jachtu, druga dla siebie” — co oznacza po prostu, że dla bezpieczeństwa na kołyszącym się pokładzie należy zawsze się czegoś trzymać.

Byle nie do kambuza

Mimo zamiłowania do żeglarstwa Maciej Krenek nie chce kupować własnej łodzi. Jego zdaniem jej posiadanie bardziej ogranicza, niż pomaga w planowaniu rejsów.

— Jacht to nie auto, które można zaparkować na podwórku. Najczęściej trzeba go zostawić na kilka miesięcy w porcie. Aby zacząć kolejną wyprawę, trzeba do niego dotrzeć. W rezultacie planowanie i podróże własnym jachtem są trudniejsze i zajmują więcej czasu — uważa Maciej Krenek.

Dlatego najczęściej czarteruje jacht z przyjaciółmi lub uczestniczy w ekspedycjach jako członek załogi. Żeglowanie to nie relaks, nie przeszkadzają mu ani cykliczne wachty, ani ryzyko.

Rygoryzm żeglarstwa jest dla niego zaletą. Na jachcie bowiem ostatnie słowo zawsze należy do kapitana. Chociaż to relacja bliższa hierarchii wojskowej, Maciej Krenek dostrzega też analogię z biznesem. W końcu każde przedsiębiorstwo musi mieć lidera, który pokieruje nim na często wzburzonym rynku. Menedżerowi nie przeszkadzają niedogodności związane z żeglowaniem. Grymas na twarzy pojawia mu się tylko wtedy, gdy mowa o kambuzie, czyli kuchni.

— Wachta kambuzowa to dla wielu żeglarzy najgorsze zadanie. Normalna wachta trwa 4 godziny, ale w kuchni trzeba przygotowywać posiłki przez cały dzień. Wystarczy sobie wyobrazić, jak przyjemne jest gotowanie na wzburzonym akwenie — mówi Maciej Krenek.

Żona pozwala

Jedno jest pewne — na nudę narzekać nie można. Członek zarządu RE Project Development ani myśli odkładać ciekawych wypraw na później. Po tegorocznym rejsie na Grenlandię w przyszłym roku chce wyruszyć na Przylądek Horn i Antarktydę. Przyznaje, że ma szczęście — coraz śmielsze wyjazdy nie byłyby możliwe, gdyby nie wyrozumiałość żony.

— Jestem wdzięczny, że nigdy nie starała się przekonywać mnie do rezygnacji z żeglowania i nie miała problemu z moimi wyjazdami. Dla wielu żeglarzy to spory kłopot. Żona kolegi starała się go odwieść od pływania na różne sposoby. Jaki był finał? Zrozumiała, że nie skłoni go do rezygnacji z żeglarstwa i… zaczęła pływać razem z nim — uśmiecha się Maciej Krenek. &