Gorący powyborczy komentarz z poniedziałkowego „PB”, zatytułowany „Zwycięzcy chcą jak najszybciej”, zakończyłem zdaniem „Całkiem realne staje się desygnowanie premiera niemal w biegu, może nawet jeszcze w tym tygodniu, zaraz po ogłoszeniu oficjalnych wyników przez Państwową Komisję Wyborczą”. Rozwój sytuacji potwierdza, że naprawdę bardzo by się to Polsce przydało.
Prezydent Bronisław Komorowski konsultacje z szefami partii kończy w piątek w południe, politycznie wszystko jest już ułożone — zatem tegoż dnia po południu śmiało mógłby przewodniczącemu Platformy Obywatelskiej wręczyć papier desygnujący go na nowego prezesa Rady Ministrów. Powtórne premierowanie Donalda Tuska stało się polityczną oczywistością już w niedzielę, 9 października o godzinie 21.01.
Jednak dopóki nie dostanie od głowy państwa jednozdaniowego dokumentu, to snując wizje wciąż pozostaje w sensie prawnym Donaldem Samozwańcem. Zwracam uwagę, że szybkie desygnowanie nie ma żadnego terminowego przełożenia na dalszą ścieżkę powoływania rządu, ale od razu porządkuje powyborczą sytuację.
Wypuszczony przez Donalda Tuska balon z propozycją prowizorycznego powoływania całego starego gabinetu jako nowego natychmiast został przekłuty przez konstytucjonalistów. Dlatego podczas środowego spotkania szefa PO z prezydentem wymyślono inną ścieżkę, która dzisiaj ma zostać ogłoszona. Konstytucję RP można pogodzić z niezakłócaniem prezydencji w Radzie Unii Europejskiej na kilka sposobów.
Na przykład maksymalnie… opóźniając powołanie nowego rządu. Czyli na przykład prezydent może zwołać nowy Sejm dopiero na 8 listopada, a pierwsze posiedzenie można rozłożyć na dwa terminy, odległe nawet o kilkanaście dni i obligatoryjna dymisja starego rządu może zostać złożona dopiero w drugim. Później można wykorzystać pełne dwa tygodnie na powołanie przez prezydenta nowego gabinetu. To również są gierki kalendarzowe, ale nieporównanie bardziej uczciwe od tworzenia rządu w połowie na niby.
Naprawdę jestem ciekaw, cóż tam prezydent ze starym/nowym premierem wykoncypowali. W każdym razie w interesie praworządności leży, aby exposé programowe premiera na lata 2011-15 oraz głosowanie nowego Sejmu nad wotum zaufania dotyczyło już prawdziwej Rady Ministrów, w prawdziwym kształcie resortów i prawdziwym składzie personalnym — a nie jakiejś atrapy, która po kilku tygodniach miałaby zostać co najmniej w połowie rozsypana.
W powyborczych gierkach prawnych ciekawa jest jeszcze okoliczność z zupełnie innej półki. Otóż Sąd Najwyższy obecnie ma aż 90 dni na podjęcie uchwały rozstrzygającej w sprawie ważności wyborów. Jeśli protestów wpłynie dużo, procedura przeciągnie się nawet do stycznia. Czyli parlament już dawno będzie pracował, gdy się dowie, że został wybrany prawomocnie. Oczywiście na 99,9 proc. można obstawiać, że wybory w całości zostaną uznane za ważne. Ale z pierwszych zapowiedzi protestów — zwłaszcza ekipy Janusza Palikota — wynika, że w odniesieniu do wszystkich mandatów wcale nie jest to takie pewne…