Podatkowa wojna futbolowa

(Paweł Kubisiak)
opublikowano: 2006-06-09 08:49

Dramat polskiego futbolu: fiskalizm państwa odstręcza wielki biznes i zabija kluby, którym chronicznie brak kapitału.

Dramat polskiego futbolu: fiskalizm państwa odstręcza wielki biznes i zabija kluby, którym chronicznie brak kapitału.

— Przyzwoity klub piłkarski winien mieć budżet rzędu 50-80 mln euro — taka średnia europejska. W Polsce to sumy co najmniej dziesięć razy mniejsze. W tej chwili środki, jakie państwo łoży na sport, nie przekraczają 200 mln zł, a podatki zbierane od klubów przewyższają tę kwotę. To niezgodne z konstytucją! W efekcie — kluby są słabe, rachityczne, zadłużone — podkreśla Zbigniew Drzymała, prezes klubu piłkarskiego Groclin Dyskobolia SSA.

Sens wstępu do „Koncepcji stworzenia warunków finansowych wspierających rozwój polskiego sportu", dokumentu autorstwa grona ekspertów pod nadzorem Zbigniewa Drzymały(): od lat zdecydowana większość klubów piłkarskich boryka się z brakiem pieniędzy. A wymagania PZPN rosną — warunki licencyjne zmuszają kluby do nakładów inwestycyjnych. Wydatki powiększają też europejskie normy, które trzeba spełnić, by klub wystartował w rozgrywkach europejskich (Liga Mistrzów, Puchar UEFA). Niestety, fiskalizm państwa wobec klubów sportowych nie tylko pogarsza ich słabą kondycję finansową, ale też ogranicza rozwój źródeł finansowania przez prowadzenie działalności gospodarczej w ramach sportowych spółek akcyjnych (SSA).Ruchy biznesu

Od kilku lat polskie kluby piłkarskie walczą o opodatkowanie na specyficznych zasadach. W marcu zeszłego roku w łonie tzw. grupy G–4 (czyli klubów Groclin Dyskobolia, Amica Wronki, Wisła Kraków i Legia Warszawa) powstał projekt o przydługim tytule „Koncepcja stworzenia warunków finansowych wspierających rozwój polskiego sportu”. Jego oś stanowi pomysł utworzenia Klubowego Funduszu Rozwoju Sportu — dzięki ulgom podatkowym, którymi sportowe spółki akcyjne miałyby zostać objęte.

— Mamy pełną akceptację wszystkich polskich klubów — zaznacza prezes Groclinu.— Gdyby ten pomysł wypalił, mocno zasiliłby finansowo polską piłkę. Oczywiście jesteśmy za — potwierdza Jerzy Jurczyński, członek zarządu Wisły Kraków.

— Kluby z solidnym finansowaniem, myślące długofalowo o interesie polskiej piłki, mają wręcz obowiązek walki o zmiany. Bo te spowodują, że liga polska stanie się atrakcyjnym produktem i przyciągnie inwestorów. Częściowo nam się to udało. Dzisiaj co najmniej dziesięć klubów ma stabilne podstawy finansowe. Za chwilę dołączą inne. Rozgrywki są już organizowane przez Ekstraklasę SA — komentuje Jacek Rutkowski, właściciel Amiki Wronki.Uniki polityki

Zbigniew Drzymała — w imieniu właścicieli największych polskich SSA — brał udział w pracach sejmowej komisji sportu poprzedniej kadencji. I co? I nic.

— Wtedy nie przekonałem posłów. W tym parlamencie sprawa jeszcze nie była omawiana. Ale szef ekstraklasy obiecał, że doprowadzi do spotkania z przedstawicielami rządu. Może w końcu ta koncepcja przestanie być projektem i zostanie uchwalona po myśli prezesów klubów? — nie traci nadziei szef Inter Groclin Auto.

Pomysł uzdrowienia polskiej piłki wzbudził zainteresowanie poprzedniego gabinetu. Przed telewizyjnymi kamerami premier Marek Belka i wicepremier Jerzy Hausner zadeklarowali nawet, że ziszczą „funduszowe” marzenia biznesmenów zakochanych w futbolu. Obietnice.

— Wtedy nic z tego nie wyszło. Ale obecny rząd właśnie szykuje ustawę o sporcie kwalifikowanym. Właściwe po to, by jakieś rozwiązania z „projektu Drzymały” mogły się tam znaleźć — wskazuje Wojciech Witkowski, przewodniczący rady nadzorczej Groclin Dyskobolii.

— Tak naprawdę o projekcie Zbigniewa Drzymały dyskutuje się od kilku lat, a szanse jego realizacji są wciąż mało realne. Kolejne ekipy rządzące albo odrzucają tę koncepcję, albo stwarzają pozory zainteresowania. Polityków sport mało interesuje. Ten temat zawsze ginie w tych typowo polskich przepychankach o władzę — utyskuje Zbigniew Koźmiński, członek prezydium Polskiego Związku Piłki Nożnej.

I dodaje, że trzeba lobbingowego bata; że coś by się zmieniło, gdyby Polsce i Ukrainie przyznano organizację Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej. Wtedy państwo — siłą rzeczy — musiałoby się zainteresować problemami finansowania naszego futbolu. Jacek Rutkowski dokłada:

— Zwycięstwa polskiej reprezentacji na MŚ, sukces Legii w Champions League, przyznanie Polsce organizacji ME 2012 i rozbudowa infrastruktury stadionowej przyciągnęłyby do piłki poważny biznes. Tak jest na całym świecie. Dlaczego stadion nie ma się nazywać np. Carlsberg Arena czy Allianz Arena, jak w Monachium?Z matecznika

Malkontenci wskazują: podatkowe zmiany posłużą temu, że ławica grubych ryb obłowi się na sporcie. Ale... Według Zbigniewa Drzymały, prezesa Groclinu Dyskobolii, polskiemu futbolowi brakuje też pracy u podstaw — wychowania młodzieży w duchu sportowym — szkółek piłkarskich:

— Klub to matecznik wszystkiego, tu się odkrywa największe talenty — kariery najlepszych sportowców świata zaczynały się w małych szkółkach. Nie ma innej drogi!

— Jasno mówimy, że sport to nie tylko biznes i I liga, ale także wychowanie młodzieży. Czyli koszty. W kontekście społecznym (każde dziecko, które chce, może być szkolone) i sportowym (selekcja najlepszych) robi to już znakomicie Wielkopolska, opierając się na ośrodkach w Grodzisku, Opalenicy, Wronkach, Szamotułach czy Poznaniu — Rutkowski idzie w sukurs Drzymale.

Prezes Groclinu z odrobiną goryczy dodaje, że są w Polsce „poważni ludzie”, którzy podjęli wyzwanie i finansują kluby z własnej kieszeni. W zamian nie dostając nic. Tylko tracą pieniądze:

— Brakuje nam sukcesów sportowych w szerszym wymiarze i dłuższym okresie. Te, o których słyszymy, to incydenty. Wszyscy chcieliby się cieszyć ze zwycięstw naszych piłkarzy, usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego. Normalne. Rządzący powinni brać pod uwagę — niech padną wielkie słowa — wolę narodu. A taka wola jest zauważalna na meczach ligowych. Sport w naszym kraju cieszy się ogromną popularnością — szczególnie futbol! Społeczeństwo jest głodne sukcesu. Ale na tym głodzie się kończy.

Wojciech Surmacz