Kilka dni temu ministrowie finansów strefy euro omawiali sposoby ograniczenia nadmiernej spekulacji, zwłaszcza instrumentami CDS (stały się one barometrem problemów fiskalnych krajów). Tyle że to, co w swojej pierwotnej definicji miało służyć ograniczaniu ryzyka, zaczęło wpływać na jego wzrost. Jednak jakiekolwiek próby ograniczenia czy zabronienia spekulacji będą czystym politycznym populizmem. Należy likwidować przyczyny, a nie zajmować się skutkami. Tymczasem strefie euro wciąż brakuje poczucia rzeczywistej wspólnoty i umiejętności podejmowania szybkich decyzji w obliczu kryzysu. To, co dzieje się wokół Grecji, wkrótce będzie można zapisać w Księdze rekordów Guinnessa. Jest plan, ale go nie pokażemy — takie było przesłanie po zakończonym spotkaniu Eurogrupy w poniedziałek. Taki sposób komunikacji z rynkiem nie zwiększy przekonania inwestorów, iż Grecja sobie poradzi, a strefa euro nie wpadnie w dalsze tarapaty. Co gorsza, można odnieść wrażenie, iż niektórzy politycy (zwłaszcza niemieccy) próbują udawać Greka — chcemy pomóc, ale nie teraz i nie za nasze pieniądze. W rezultacie wracają spekulacje i domysły, czy za kilka lat strefa euro zachowa obecny kształt, co staje się pożywką dla tych, którzy zakładają dalsze spadki notowań wspólnej waluty.
Jeżeli Grecja rzeczywiście zwróci się o pomoc do MFW, to będzie poważne ostrzeżenie dla unijnych oficjeli. Słabość strukturalna strefy euro będzie widoczna i spekulanci zaczną rozgrywać własną partię wokół pozostałych krajów, które mogą mieć problemy. Celem może stać się Hiszpania, której rentowność długoterminowych obligacji jest zbyt niska, biorąc pod uwagę potencjalne ryzyka fiskalne. To jedna z największych gospodarek Eurolandu i jej przełożenie na EUR/USD może być duże. Jeżeli na nagłówki agencji rzeczywiście trafi Hiszpania, będzie to poważny problem dla rynków akcji. Trzeba mieć to na uwadze i nie spoglądać tylko na USA i Chiny jako możliwe miejsca, skąd może pojawić się negatywny impuls dla giełd.