Czy 2 kwietnia zakończyła się era światowego wolnego handlu?
Paweł Borys, partner zarządzający MCI Capital: Rzeczywiście tak, cofnęliśmy się o 100 lat, do 1930 r., kiedy republikańska administracja prezydenta Hoovera podniosła efektywne cła z poniżej 5 proc. do ponad 20 proc. Był sam środek wielkiej depresji. Kraje europejskie odpowiedziały również cłami i rozpoczęła się wojna walutowa, co skutkowało faktycznym rozpadem systemu walutowego. Światowy handel się wtedy załamał - spadek wyniósł ok. 40 proc., głównie na skutek recesji, ale wojna handlowa i walutowa pogłębiły kryzys. Obecnie fundamenty gospodarki światowej są stabilne, więc koszty wojny handlowej będą niższe. Wstępne szacunki wskazują na możliwy spadek dynamiki PKB w USA i Chinach o ponad 1 pkt proc. oraz w Europie ok. 0,5 pkt proc. To nie oznacza recesji, ale spowolnienie wzrostu i podwyższenie inflacji.
Problem z naszą rozmową polega na tym, że zanim pójdzie do publikacji, wszystko może się zmienić – Donald Trump odwoła cła albo nałoży nowe.
Absolutnie! Sytuacja jest dynamiczna, bo co kilka dni mamy nowe decyzje. Obecne zawieszenie ceł na 90 dni dla większości krajów poza Chinami obniża ryzyko, choć poziom destabilizacji gospodarki i rynków finansowych jest największy od pandemii czy globalnego kryzysu finansowego w 2008 r. Nie zmienia to jednak ogólnej sytuacji – „dzień wyzwolenia” w USA oznacza koniec dotychczasowego modelu globalizacji, która trwała przez 30 lat. Zmienił się układ sił w globalnej gospodarce. Chiny stały się bardzo silne i wytwarzają blisko 19 proc. światowego PKB, a ich produkcja przemysłowa jest większa niż UE i USA razem wziętych. Europa słabnie, choć nadal jest konkurencyjna, o czym świadczy duża nadwyżka w handlu, zwłaszcza z USA. Stany Zjednoczone nadal są liderem z 30-procentowym udziałem w światowej gospodarce, są mocne w najnowszych technologiach cyfrowych i usługach, ale słabe w przemyśle - deficyt towarowy w 2024 r. wyniósł 1,2 bln USD. Trump chce to zmienić. Już w 2018 r. Joe Biden był w sumie kontynuatorem tych dążeń, czego wyrazem był gigantyczny deficyt fiskalny czy programy takie jak IRA [Inflation Reduction Act, czyli program wspierania inwestycji proklimatycznych - red.]. Nowa administracja przyjęła bardziej agresywny kurs. Nie chce, żeby robotnik z pasa rdzy i amerykańska klasa średnia dłużej konkurowali z chińskim robotnikiem, ale żeby strumienie kapitału, inwestycji wróciły do Stanów Zjednoczonych. W moim przekonaniu jest to trend na wiele lat. Wchodzimy w erę protekcjonizmu. Przy czym w optymistycznym scenariuszu pojawią się nowe układy handlowe i sytuacja się ustabilizuje.
2 kwietnia to święto antyglobalistów. Spełnia się ich marzenie z przełomu lat 90. i 2000. Czy da się jednak z powrotem wepchnąć do butelki dżina globalizacji?
Puerto Allegre, czyli kolebka antyglobalistów, do przerwy prowadzi z Davos. USA uznały, że trzeba przewrócić stolik, zanim Chiny będą tak silne, że zakwestionują pozycję Stanów Zjednoczonych jako czołowej siły gospodarczej i militarnej świata. Osobiście uważam jednak, że - obniżając deficyt handlowy z Chinami - Zachód powinien postawić na większą integrację. Od lat promuję powstanie gospodarczego NATO, z wolnym handlem między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Problem w tym, że administracja Trumpa postrzega Europę i swoich partnerów z NAFTA — Kanadę, Meksyk — jako istotnych konkurentów w wielu branżach. Ma to jakieś uzasadnienie, bo te regiony produkują podobne dobra - np. Boeing i Airbus. Ale wszczynanie wojny handlowej między sojusznikami jest bez sensu. Badania historyczne pokazują, że wojny handlowe przyniosły finalnie koszty dla obu stron. Dodatkowo w latach 30. izolacjonizm Stanów Zjednoczonych pogłębił złą sytuację gospodarczą w Europie, co stworzyło bardzo silny grunt dla faszyzmu, czego ostatecznym efektem była wojna. Obecnie już mamy wojnę w Ukrainie oraz napięcia na Bliskim Wschodzie i wokół Tajwanu. Zagrożenie eskalacją wojny konwencjonalnej jest wiec realne.
Problem ze zrozumieniem intencji ludzi Trumpa polega na tym, że wykonują sporo teatralnych gestów i ocierają się o groteskę, jak wtedy, gdy sekretarz handlu stwierdził, że Unia Europejska jest zła, bo nie chce jeść pysznej amerykańskiej wołowiny, a jej jest słaba.
To prawda. Jest to taka tiktokowa polityka. A chodzi o poważne problemy. Rzeczywiście korporacje amerykańskie przeniosły produkcję do dalekiej Azji, co doprowadziło do powstania gigantycznego deficytu handlowego. Rynek pracy w Stanach Zjednoczonych, wynagrodzenia realne, zwłaszcza niżej zarabiających, mocno na tym ucierpiały. To powoduje duże niezadowolenie społeczne i tworzy problemy finansowe. Stany Zjednoczone mogą funkcjonować w takim systemie tylko dlatego, że mają walutę kluczową dla świata – dolara. Żeby sfinansować deficyt handlowy, emitują dług, który kupuje cały świat. Dolar to obecnie ok. 50 proc. globalnych rezerw walutowych i 60 proc. transakcji. Tyle że kraje BRICS w międzyczasie zaczęły mówić: "To może odejdźmy od tego dolara". Gdyby okazało się, że dolar traci swoją funkcję waluty rezerwowej i rozliczeniowej, Stany Zjednoczone miałyby potężny problem, gdyż popyt na dług nagle by spadł. Największym wierzycielem USA są Chiny, które budują gigantyczne rezerwy w dolarze, bo mają potężną nadwyżkę handlową ze Stanami. W ostatnim tygodniu prawdopodobnie to one destabilizowały amerykański rynek obligacji, wyprzedając amerykańskie papiery, co doprowadziło do wzrostu rentowności z 3,8 proc. do blisko 4,5 proc.! Jednocześnie Chiny cały czas sztucznie zaniżają wartość swojej waluty, chroniąc rynek przed eksportem z innych krajów.
Globalizacja niestety nie oznacza równych zasad gry. Rozumiem więc argumenty USA, tylko sposób, strategia przeciwdziałania nie są dobre. Jak wspomniałem, Ameryka Północna i Europa powinny się integrować gospodarczo, rozmawiać o strefie wolnego handlu, wzmacniać kraje, które mają podobne wartości demokratyczne.
J.D. Vance powiedział w Monachium, że Unia sprzeniewierzyła się wspólnym wartościom Zachodu.
Jak rozumiem, mówił o wymiarze światopoglądowym tradycji chrześcijańskiej. Podstawowe wartości związane z demokracją i prawami człowieka są wspólne. Choć takie pojęcia jak rządy prawa deprecjonują się także w krajach zachodnich. W wymiarze międzynarodowym wraca realpolitik.
Kiedyś mówiło się, że jak Stany Zjednoczone kichną, to cały świat ma katar. Teraz to już chyba zapalenie płuc.
Warto zwrócić uwagę, że pierwszy raz, nie pamiętam od jak dawna, w sytuacji potężnego wzrostu ryzyka w ubiegłym tygodniu nie umocnił się dolar. I to jest bardzo znaczące, bo pokazuje, że architektura globalnej gospodarki się zmienia. Stany Zjednoczone przestają być postrzegane jako jedyna bezpieczna przystań, choć realnie w krótkim okresie pozycja dolara nie jest zagrożona, a od pandemii jeszcze się umocniła. Ale to już nie jest to, co było 20 lat temu. To akurat jest pozytywnym zjawiskiem, że globalna gospodarka ma kilka silników -przede wszystkim USA, UE, Chiny i Indie.
Czy wywrócenie stolika pomoże Amerykanom powrócić na eksponowane miejsce?
Uważam, że nie. Chiny i Indie stały się zbyt silne, a Rosja, choć gospodarczo mniejsza od Włoch, pozostaje mocarstwem nuklearnym. USA chcą odciągnąć Rosję i Indie od BRICS i zbudować koalicję antychińską. Moim zdaniem mimo niechęci Indii i Rosji do Chin to będzie trudne zadanie, bo obydwa kraje prowadzą autonomiczną politykę i będą dbały o swoje interesy. Unia stoi w rozkroku. Ale zaczęła się budzić. Niemcy przyjęły pakiet stymulacyjny, o którym wszyscy marzą od kilkunastu lat. Wyższe cła na Chiny, a niższe na Unię mogą powodować, że wpływ wojny handlowej na Europę będzie trochę mniejszy. Gorsze są skutki uboczne, niewymierne, jak spadek poczucia stabilności, bezpieczeństwa, zaufania konsumentów czy przedsiębiorców.
To może być dopiero początek, bo po cichu na razie mówi się, że Amerykanie mogą w kolejnym kroku wrzucić temat restrukturyzacji swojego zadłużenia.
Koszt obsługi zadłużenia to obecnie ponad 1 bln USD. Obawiam się, że faktycznie administracja może podjąć działania w sferze monetarno-walutowej, które będą jeszcze wywoływały jakieś turbulencje.
Dla Polski, w której sentyment do USA jest ogromny, działania administracji Trumpa to prawdziwy szok. Jaki realny wpływ na naszą gospodarkę mają amerykańskie cła?
Bezpośrednie skutki na szczęście są minimalne, bo Stany Zjednoczone nie są naszym dużym partnerem handlowym.
Polski Instytut Ekonomiczny obliczył jednak, że według wartości dodanej to nasz drugi partner handlowy po Niemczech.
Tak, poprzez łańcuchy dostaw, głównie w sektorze motoryzacyjnym. Niemniej wpływ nie będzie duży, ponieważ mamy dobrze zdywersyfikowaną gospodarkę. Mamy też to szczęście, że cykl koniunkturalny w Polsce teraz jest dosyć silny dzięki odbiciu w konsumpcji i inwestycjach - choć jest ono powolne i przetargów publicznych mogłoby być trzy razy więcej. Jednak inwestycje w tym roku powinny wzrosnąć o 8-10 proc. Rachunek obrotów bieżących mamy praktycznie zrównoważony przy wysokich rezerwach walutowych i niskim zadłużeniu zagranicznym. Stabilność waluty też to pokazuje. Pytanie, czy będziemy w tym roku rośli w tempie 4,0 czy 3,5 proc. Obydwa warianty są dosyć dobre. To jest perspektywa tego roku.
Natomiast gdyby strefa euro weszła w recesję, skutki wysokich ceł mogłyby być trochę poważniejsze. W kontekście wydarzeń na świecie naszym absolutnym priorytetem powinny być wydatki na obronność. Żeby móc je sfinansować, musimy z kolei mieć silną gospodarkę. Udało nam się ją ochronić podczas pandemii, w czasie wojny w Ukrainie. Teraz mamy kolejną falę destabilizacji.
Był pan kiedyś uważany za jednego z głównych doradców ekonomicznych premiera. Co teraz doradziłby pan szefowi rządu?
Żeby wzmacniał zaufanie społeczne. Jest to często niedoceniany przez polityków, ale niezwykle ważny czynnik stabilizujący gospodarkę w czasie zawirowań. Widzieliśmy w pandemii, jak istotne jest szybkie podejmowanie działań, komunikowanie się ze społeczeństwem i realizowanie zamierzeń. Dzięki temu przedsiębiorcy nie zwalniali ludzi, bo mieli zaufanie, że otrzymają obiecaną pomoc. Konsumenci nie wstrzymywali radykalnie wydatków, nie było runu na banki, choć w bankomatach brakowało pieniędzy. Ludzie wierzyli, że jest źle, ale że damy radę.
Wiarygodna komunikacja gospodarcza rządu możliwa jest tylko wtedy, kiedy jest wiarygodny plan działań. I tu – uważam - jest na pewno sporo do poprawy. Przydałby się jasny plan gospodarczy. Ostatnim upublicznionym programem gospodarczym rządu była Strategia na rzecz odpowiedzialnego rozwoju, a później były to tak zwane tarcze na etapie kryzysu.
Potem był Polski ład.
Tak. Choć nie wiem, czy to była strategia gospodarcza, czy raczej pakiet działań na okres po pandemii. Natomiast teraz potrzebne jest mądre zdefiniowanie priorytetów, a - co jeszcze ważniejsze - ich realizacja.
Jak pan by zarysował taki plan?
Kluczowa jest transformacja technologiczna, nauka i innowacje, deregulacja, rynek kapitałowy, nowoczesna infrastruktura, jak CPK i system energetyczny. Przykładowo zamiast dużego atomu za 15 lat, możemy mieć za pięć lat atom rozporoszony z SMR. Mam wrażenie, że w zasadzie wiadomo, co jest do zrobienia, tylko jest potężna inercja w realizacji. Na tym wygrywają Chiny czy USA. Innymi słowy — postawiłbym raczej pytanie, co trzeba zmienić, żeby rzeczy szły szybko do przodu. Prawdziwym problemem jest zdolność do sprawnego wdrażania polityki lub inwestycji – mogę to z przekonaniem powiedzieć, odwołując się do mojego wieloletniego doświadczenia w tej sferze. Brak sprawczości, potężna inercja, zarządy niepewne, czy mogą podjąć decyzję czy nie, bo często boją się odpowiedzialności albo zwyczajnie brak im wystarczających kompetencji. Świat przyspieszył i nie stać nas na buksowanie w miejscu. Potrzebna jest silna mobilizacja wokół wspólnych spraw i realizacja wielu inicjatyw, żeby wzmocnić fundamenty gospodarki, bo zaciągamy teraz duży dług. Nigdy w takim tempie się nie zadłużaliśmy i tylko silna gospodarka będzie w stanie to spłacić.
W dodatku jesteśmy krajem, który będzie miał jedną z najgorszych sytuacji demograficznych w Unii Europejskiej. I my to odczujemy w ciągu pięciu lat. Otoczenie naprawdę się zmieni. Czasu jest jeszcze mniej na kolejny skok potencjału gospodarczego Polski.
Postawił pan tezę, że mamy czas do 2030 r., żeby dostosować gospodarkę do zmian demograficznych.
Na pewien czas uratowała nas migracja - w ciągu 10 lat się pojawiły się w Polsce 3 mln osób. Ale już widać, że ta migracja się skończyła. Trend pogłębia zaostrzająca się polityka antyimigracyjna. Za chwilę co roku zacznie znikać z rynku pracy po 100 tys. osób, co poczują firmy, którym zabraknie pracowników. Odpowiedzią przedsiębiorstw powinny być intensywne inwestycje w nowe technologie.
W polskich firmach jest duża przestrzeń na automatyzację i robotyzację.
Wiele firm jeszcze nie zauważyło, że proste rezerwy w gospodarce się wyczerpały. Poziom cyfryzacji procesów mamy w efekcie bardzo niski. Pandemia trochę przyspieszyła cyfryzację gospodarki i administracji, ale jesteśmy krajem na samym końcu w Europie, jeżeli chodzi o adopcję sztucznej inteligencji, chmury obliczeniowej i robotyki.
Z czego to wynika, przecież polskie przedsiębiorstwa uchodzą za innowacyjne, łatwo dostosowujące się do warunków rynkowych?
MCI jest funduszem nowych technologii. Widzimy, jak te procesy przebiegają w firmach i na pewno dzieje się to za wolno. Duże firmy nie mają kultury innowacyjności, nadal korzystają z prostych rezerw. I dobrze im idzie. W małych i średnich firmach, którymi gospodarka stoi, jest problem kompetencyjny. Jest wiele narzędzi informatycznych dostępnych w modelu SaaS, jest chmura obliczeniowa, ale poziom wiedzy, jak z nich skorzystać, jest wśród przedsiębiorców jeszcze niewielki.
Przecież mamy w Polsce 600 tys. informatyków.
Pracują na rzecz zagranicznych dużych firm w modelu usługowym. Niewielu pracuje nad własnymi produktami.
No to co z tą przedsiębiorczością Polaków? Kończy się?
Dużo pracujemy, jesteśmy kreatywni i elastyczni - i dzięki tym cechom radziliśmy sobie z szokami w przeszłości. Mamy to szczęście, że gospodarka jest różnorodna. Nie jesteśmy uzależnieni od jednego kraju ani sektora. Ale jeżeli nie przyspieszymy transformacji technologicznej, będziemy mieli poważny problem. Rewolucja technologiczna ma gwałtowny przebieg, zmienia modele biznesowe w ciągu roku, dwóch lat. Polskie firmy już to odczuwają. Chińczycy bardzo konsekwentnie wypierają lokalne firmy z rynków europejskich. Chiny niepostrzeżenie zmieniły się z dostawcy prostych wyrobów w konkurenta oferującego supernowoczesne rozwiązania. To jest jedna z przyczyn wojny handlowej, bo Stany Zjednoczone zauważyły, że przegrywają wyścig technologiczny z Azjatami, których notabene kształcą na Harvardzie czy w Stanfordzie.
Ostatnie spadki na giełdach przypominały wyprzedaż z początków pandemii. Czy można porównać szok wojny celnej i covidu?
Pandemię można porównać tylko z wielką depresją sprzed 100 lat. To było wręcz zagrożenie egzystencjalne. Teraz jest ryzyko recesji, ale znacznie mniejsze. Co nie oznacza, że nie musimy podobnie aktywnie zarządzać polityką gospodarczą. Mamy bardzo szybko rosnące zadłużenia, a rynki finansowe są niestabilne. Mamy słabe inwestycje w gospodarce, a świat bardzo szybko zmienia się pod względem nowych technologii. Jeżeli stracimy pozycję konkurencyjną, możemy mieć też niestabilne finanse publiczne. Parafrazując klasyka: Konkurencyjność i odporność, głupcze!
Ekonomista, menedżer, związany z rynkiem finansowym od blisko ćwierćwiecza. Początkowo związany z sektorem bankowym jako analityk i ekonomista. Jego nazwisko pojawiło się w szerszym obiegu w 2010 r. w związku z planami przejęcia BZ WEBK (obecnie Santander) przez PKO BP. Paweł Borys był jedną z kluczowych osób odpowiedzialnych za proces w państwowym banku. Z czasem wszedł do ścisłej grupy menedżerów odpowiedzialnych za transformację PKO BP, której efektem było m.in. wyjście z rynku nieruchomości i sprzedaż spółki Qualia Development, zbycie ponad połowy udziałów w eService, kupno Nordea Banku i utworzenie PSP, operatora Blik.
W 2016 r. przejął stery Polskiego Funduszu Rozwoju, spółki będącej od dwóch lat w fazie powstawania, z kilkunastoosobową obsadą i w kilka lat rozbudował do rozmiarów potężnej grupy inwestycyjnej, która zrealizowała takie projekty jak m.in. udział w repolonizacji Pekao, inwestycja ratunkowa w Pesie i przejęcie PKL, finansowanie funduszy venture capital. Paweł Borys odegrał zasadniczą rolę w przygotowaniu tzw. tarczy antycovidowych – programów transferów finansowych do firm z publicznych środków. Patronował także ustawie o PPK.
Od kwietnia 2024 r. jest partnerem zarządzającym w MCI Capital.